niedziela, 30 marca 2014

Marcowe nowości kosmetyczne

Marzec miał być dla mnie miesiącem bez zakupów. I szło mi całkiem nieźle bo do zeszłego weekendu to siostra była moim zaopatrzeniowcem. A jak ktoś mi coś kupuje, nawet za moje pieniądze, to i tak nie liczy się jakbym sama to kupowała. Ma to jakiś sens, prawda? No ale, miało nie być nic, potem miało być tylko kilka rzeczy a robiąc grupowe zrobiłam łup! na ziemię, w szarą rzeczywistość. Może tym razem kwiecień okaże się być miesiącem bez zakupów?



Na pewno przez dłuższy czas nie będę potrzebować płynu micelarnego. Siostra spędziła tydzień w Polsce gdzie zrobiła dla mnie małe zakupy. Poprosiłam o czerwoną Biodermę a dostałam zieloną Sebium H20 - mam nadzieję, że się sprawdzi tym bardziej, że bardzo podoba mi się rozwiązanie z  pompką. W końcu mam też możliwość przetestować Biedronkowy płyn micelarny beBeauty. Jest już w użyciu, nie jest zły ale raczej nie zostanę jego fanką. Zresztą, jego zamknięcie doprowadza mnie do szału, Wam też przy zamykaniu płyn bryzga na boki? Micel z Garnier dorwałam już sama. Jest tu sporo dziewczyn mieszkających w Irlandii - w Boots jest o wiele droższy niż w innych drogeriach lub nawet Penneys. Nie popełniajcie tego błędu co ja ;)


Nawilżający krem do twarzy Hydreane Riche z La Roche Posay gości u mnie już drugi raz. Używam go na noc i to chyba dzięki niemu moja skóra jest miękka i nawilżona, nawet po kuracji z Effeclar Duo i Clinique. Sezon na rajstopy w sprayu uważam za otwarty więc musiałam się zaopatrzyć w kolejną buteleczkę Sally Hansen Airbrush Legs, tym razem w odcieniu Tan Glow. Zakochałam się w żelach antybakteryjnych do rąk i w torebce noszę teraz Hand Maid z Soap&Glory. Delikatny, niemęczący zapach. Jestem na tak.


Lakierowo i paznokciowo w marcu była mała posucha. Wpadł mi lakier do paznokci z MAC w odcieniu Saint Germain. Cukierkowy kolor jak dla lalki Barbie, do kompletu brakuje mi teraz szminki w tym samym kolorze. Za cholerę nigdzie nie mogę tutaj dostać zmywacza do paznokci z pompką dlatego z Polski przyleciał też ten Biedronkowy z beBeauty. Chyba nie ma dobrych opinii ale mi chodzi tu jedynie o buteleczkę. A, poprosiłam siostrę o diamentową odżywkę z Eveline a dostałam lakier z odżywką 6w1. Niby mlecznoróżowy na paznokciach jest jednak niemal bezbarwny więc będę używać go jako bazy.


Będąc w Polsce siostra weszła też do Inglota. Wybrała dla mnie matowy, brązowy cień do powiek #357. Idealny do codziennego makijażu narobił mi ochoty na posiadanie kilku cieni tej firmy. Wiele z Was polecało mi Duraline - używam ale jego działanie jeszcze mnie nie porwało. Kasia wzięła też dla mnie bazę pod cienie tej samej firmy. Przyznam, że jeszcze jej nie używałam ale jestem ciekawa czy się zaprzyjaźnimy. Miesiąc bez tuszu do rzęs to miesiąc stracony i w zapasach mam też Inglotowy tusz do rzęs False Lash Effect. Chyba jeszcze nie spotkałam się z żadnymi opiniami o tuszach tej firmy więc nie mogę się doczekać aż go użyję (przy dobrych wiatrach będzie to po wakacjacj). Aqua Brow z Make Up For Ever chodziło za mną od dłużsszego czasu ale nie miałam jak i gdzie zdobyć tej farbki. Musiałam zdać się na opinię siostry w sprawie odcienia ale wybrała dla mnie 25 Ash, który mógłby być odrobinę ciemniejszy ale daje radę. Z NYX dostałam czerwoną kredkę do ust 817 Hot Red, nie mam takiej w swojej skromnej kolekcji więc cieszę się z niej niezmiernie. A na sporej przecenie dorwałam kredkę do linii wodnej Isa Dora w odcieniu 56 Blonde. Towarzyszy mi każdego dnia a ja zastanawiam się jak ja bez niej żyłam.


To już prawie koniec ;) W ręce wpadł mi róż z limitowanej edycji MAC Fantasy of Flowers w odcieniu Azalea in the Afternoon. Piękny, wiosenny, gości na moich policzkach codziennie. Muszę go w końcu pokazać. W ubiegłą sobotę sięgnęłam też po kwiatek z Clinique w kolorze Ginger Pop. Trochę czerwony koral, narazie tylko raz maźnięty, ale wydaje się być bardzo satynowy i napigmentowany. Bibułki matujące do twarzy z Inglot trafiły do mnie w momencie kiedy moja cera jeszcze wariowała i szła w stronę tłustej. Teraz powoli wraca do 'normalności' ale uważam, że warto takie coś mieć w torebce. Bronzer Solar Powder z Soap&Glory w odcieniu Bronzo. Nie jestem jeszcze w trakcie testów, muszę zrobić zdjęcie zanim zetrę najładniejszą warstwę ;) ale chyba jest jasny. Baaardzo jasny. I ostatni - Studio Fix z MAC czyli podkład i puder w kompakcie. Kupiony z myślą o cieplejszych dniach kiedy nie będę chciała mieć za dużo
na twarzy a że cerę mam coraz ładniejszą nie potrzebuję już mocnego krycia.


Za grosze, na wielkiej przecenie dorwałam zestaw Bronze'n'Dandy z BeneFit. W jego skład wchodzą cztery miniaturki - bronzera i błyszczyka Hoola oraz różu i błyszczyka Dandelion. Bardzo przyjemny zestaw a w dodatku podobają mi się rozmiary tychże kosmetyków - może uda mi się je kiedyś wykończyć, chociaż zawsze powtarzam, że kolorówka jest do używania a nie zużywania.

W marcu zdenkowałam 15 produktów (zapomniałam o tym wspomnieć w denkowym poście ale do lepszego domu trafiły dwa lakiery z NYC i jeden z Essence) ale przybyło mi 25 kosmetyków. Od dzisiaj kupuję teraz tylko to, co naprawdę jest mi potrzebne, obiecuję! Wpadło Wam coś w oko? O czym chciałybyście najpierw przeczytać?

                                                                                                             Buziaki,
                                                                                                 Gosia

sobota, 29 marca 2014

Marcowy PowderPocket

Nie wiem jak to jest, że ledwo co robiłam zdjęcia lutowemu PowderPocket KLIK a tu wczoraj odebrałam kolejne, marcowe pudełko (gwoli przypomnienia, PowderPocket to irlandzka odpowiedż na GlossyBox). Mówiłam to już kilka tygodni temu ale wspomnę o tym jeszcze raz, uwielbiam kiedy kurier doręcza mi tą małą paczuszkę zaledwie dzień po wysłaniu.




Ekipa PowderPocket nie jest zbyt skora do zdradzenia co znajduje się w pudełkach więc uwielbiam ten moment kiedy w końcu mogę otworzyć kartonik i zobaczyć co dostałam. To moje trzecie pudełko i jeszcze ani razu nie byłam nim rozczarowana. A co dostałam w Marcu?


W marcu, w moje ręce trafiły dwa pełnowymiarowe produkty, dwie miniatury i jedna próbka. Nie jest źle, zresztą przyjrzyjmy się im bliżej.



Kremy BB w ogóle mnie nie interesują ale mimo że sama bym po nie raczej nie sięgnęła to sprezentowana mi miniatura na pewno zostanie użyta, tak żeby spóbować czegoś nowego. Green Tea Nude Cover BB Cream z Ginvera narazie trafia do koszyczka z próbkami żeby zostać wyciągnięty w lecie. Jestem ciekawa czy choć trochę przekonana mnie do kremów BB. Moja 8ml miniatura warta jest 6.70 euro.



Produkty Lavera znam z blogów tych z Was, które lubią naturalną pielęgnację a także z mojego pierwszego pudełka PP gdzie dostałam miniaturę, świetnego, kremu do rąk. 2in1 Hair and Body Wash może być świetny na wyjazdy. Ja narazie takowych nie planuję więc wykorzystam go w domu, żeby trochę bliżej poznać tę firmę. Nie posądzam się o zamiłowanie do naturalnych kosmetyków ale kto wie, może kiedyś sprawię sobie pełnowymiarowe produkty Lavera? 50ml miniatura warta jesr niecałe 1 euro.



I to co tygryski lubią najbardziej czyli a)pełnowymiarowy produkt b)szminka. Perfect Rouge Lipstick z Shiseido trafiła do mnie w odcieniu BE 208 - zapewne Wam też to niewiele mówi? W mojej kolekcji szminek KLIK jest tylko jeden nudziak więc ten lekko brzoskwiniowy cielisty kolor został dość gorąco przywitany. Co prawda mogłabym zacząć narzekać, że z 12 kolorów ja dostałam taki dość mdły ale nie będę bo jestem z niego naprawdę zadowolona. Tym bardziej, że szminka jest dość droga, kosztuje 27 euro, i raczej nigdy sama bym jej nie kupiła a tak mogę zobaczyć jak jej formuła sprawdzi się na ustach.



Perfumy Ghost są podobno dość popularne ale jeszcze nigdy nie przykuły mojej uwagi. Nie jestem pewna czy nuta zapachowa tego pachnidła przypadnie mi do gustu ale podejrzewam, że 2ml fiolka, warta 2 euro, pozwoli mi na przekonanie się o tym.



I ostatni produkt w tym pudełku, pełnowymiarowy i irlandzki. Sensitive Make-up Removal Wipes z Waterwipes to coś do czego mam dość ambiwaletny stosunek. Chusteczek do demakijażu nie używam odkąd przekonałam się, że zazwyczaj te chusteczki są do tyłka a nie do twarzy (taki żarcik) ale z drugiej strony te wszystkie zapewnienia producenta sprawiają, że dam im szansę. Jednak wątpię, że wrócę do takiej formy zmywania tapety. 24 chusteczki kosztują 3.49 euro.


Nie będę ukrywać, że podoba mi się zawartość marcowego PowderPocket. Według moich wyliczeń produkty, które dostałam warte są 40 euro - ja zapłaciłam za pudełko 15 euro i wszystko zostanie, wcześniej bądź później, użyte. A teraz już nie mogę się doczekać kwietniowej edycji ;)
Wpadło Wam coś w oko? Byłbyście zadowolne z takiego pudełka?

                                                                                                      Buziaki, 
                                                                                              Gosia

piątek, 28 marca 2014

Marcowy Projekt Denko

Kolejny tydzień za nami. Aż chciałoby się krzyknąć piątek, piąteczek, piątunio. Wraz z piątuniem nadszedł czas na marcowy Projekt Denko - nie poszło mi tak dobrze jak w zeszłym miesiącu ale jednak udało mi się zużyć kilka kosmetyków i zrobić miejsce nowościom. 


Produkty twarzowe to najliczniejsza grupa denkowców. Effeclar Duo z La Roche-Posay uratował moją cerę. Zminimalizował pory, zapobiegł pojawieniu się nowych pryszczy i wyleczył wszystkie podskórne gule, które wcześniej za nic nie chciały zniknąć. Co prawda używam teraz zestawu Clinique a potem chcę wypróbować Effeclar K ale myślę, że co jakiś czas będę profilaktycznie wracać do tego kremu. Kolejny krem wyszedł z tej samej stajni ale jest to nawilżający krem do twarzy Hydreane Riche. Kupiłam go razem z Effeclar Duo bo bałam się przesuszonej skóry podczas trwania kuracji. Hydreane Riche okazał się strzalem w 10, nawilża i koi skórę. Tak bardzo, że kupiłam drugie opakowanie. Płyn micelarny Skin Perfection 3in1 Puryfing Micellar Solution L'Oreal narazie pozostaje moim ulubieńcem. Wszystko może się jednak zmienić bo teraz testuję i przez dłuzszy czas będę testowała inne micele. Krem z dodatkiem podkładu Olay Total Effects 7 in One okazał się być całkiem przyjemnym kremem tonującym a o kremie pod oczy Puffy Eye Attack z Soap&Glory nie będę sie rozpisywać bo wszystkie zachwyty nad nim opublikowałam tu KLIK.


Zmiękczający krem do stóp Scholl męczyłam co najmniej dwa lata. Aż w końcu wyrobiłam sobie nawyk regularnego nakładania kremu na stopy to się skończył. Na gwałty potrzebuję czegoś innego więc pytanie do Was co polecacie? Niestety nie mam dostępu do polskich kosmetyków. A krem do rąk Sweet Fantasy z Joanna o zapachu czekolady był niestety istnym koszmarkiem, którego nie udało mi się nawet zdenkować. Chemiczny zapach i brak jakiegokolwiek działania.


Odżywka 3 Minute Reconstructor z Aussie zużyłam i widziałam jakieś efekty ale nada uważam, że te produkty są dość mocno przereklamowane. Marion Nature Therapy czyli ocet z malin w sprayu nie był używany zbyt systematycznie więc nie widzę żadnych efektów.


Próbkowo i znowu Marion z kremowym peelingiem do twarzy z ziarenkami winogron naprawdę mnie zachwycił! Przyjemny w użyciu zostawił skórę gładką i delikatną w dotyku. Kolejną próbką, która przyjemnie mnie zaskoczyła był Water March z Holika Holika. Mocno nawilżona skóra to jest to. Gdybym tylko miała więcej próbek i nadal bylabym zadowolona z efektów pokusiłabym się o pełnowymiarowy produkt. Za to Inteligentnie Nawilżający Krem do Twarzy na Dzień z GOCranberry okazał się być strasznym śmierdzielem. Ostatni, dość magiczny, krem BB Nude Magique z L'Oreal dość pozytywnie mnie zaskoczył efektem i samym rytualem aplikacji. Niestety odcień medium okazał się o wiele za ciemny i miałabym obawy czy nawet wersja light też nie byłaby odpowiednia.


Na sam koniec zostawiłam bezużyteczne plastry na wągry Purederm. Jeżeli szukacie czegoś co zupełnie nie działa koniecznie po nie sięgnijcie. Moje ukochane skarpety peelingujące do stóp Baby Silky Foot z Holika Holika goszczą u mnie dość regularnie KLIK. A żel antybakteryjny do rąk z  Bath&Body Works, który znalazłam w paczce od As i Esiaka był moim pierwszym spotkaniem z tą firmą. Zapach czasami bywał męczący ale polubiłam takie żele.

To wszystko w tym miesiącu. Jestem ciekawa jak poszło Wam denkowanie w marcu, jesteście zadowolone z Waszych zużyć?

                                                                                                           Buziaki, 
                                                                                                    Gosia

środa, 26 marca 2014

Kolekcja na środę: rozświetlacze, bronzery i róże

Jeżeli kiedyś wspomniałam, że denkowe posty uświadamiają mi jak szybko leci czas myliłam się. To moja seria postów 'Kolekcja na środę' dopiero pokazuje mi, że ledwo ogarnę jeden długi post za chwilę pora na napisanie kolejnego. Przynajmniej wyrabia to we mnie nawyk systematyczności, której naprawdę mi brakuje. To już piąta część mojej kolekcji, w zeszłym tygodniu przedstawiłam Wam moją skromną kolekcję lakierów do paznokci KLIK, tydzień wcześniej jeszcze skromniejszą grupkę szminek KLIK, jeszcze wcześniej wszystkie pędzle do makijażu KLIK a cała seria zadebiutowała postem o kilku flakonikach perfum, które posiadam KLIK. Jakoś tak jest, że każdy post jest bardzo długi, ten dzisiejszy o wszystkich moich rozświetlaczach, bronzerach i różach też zapowiada się na tasiemiec. Zdjęcia robiłam w niedzielne południe, zajęło mi to pół godziny - zauważcie jak zmieniła się pogoda, i co za tym idzie oświetlenie, w ciągu tych trzydziestu minut. 



L-P: Superb, High Beam, Sun Beam, Soft&Gentle
Zacznijmy od typu produktów, których mam tylko cztery. Mało? Dużo? Dla mnie wystarczająco ale nie wykluczam powiększenia tej gromadki w bliższej lub dalszej przyszłości. Zaczynając od lewej mamy limitowany Superb z MAC, który kupiłam jakieś dwa lata temu w LE Extra Dimension. Nadal jestem nim zachwycona, nadal go kocham za kolor i efekt jaki daje. Obok jest High Beam z BeneFit o którym niedawno pisałam KLIK. Następny jest Sun Beam z tej samej firmy. Miniaturka dołączona do gazety wieki temu nadal mi służy jednak najlepiej prezentuje się na lekko opalonej skórze więc czekamy do wakacji. I kolejny MACzek i Soft&Gentle czyli kultowy rozświetlacz, który jeszcze nie wyprzedził Superb w rankingu moich ulubieńców.


I moja największa gromadka czyli róże do policzków. Ubolewam nad tym, że pogoda przestała dopisywac i nie są one pokazane w pełnej krasie. Mam jednak nadzieję, że widać różnicę między kolorami. Zaczynając od lewej strony górnego rzędu mamy Shimmer Brick Rose Bobbi Brown KLIK czyli coś pomiędzy rozświetlaczem a różem. Przyznaję, że nie sięgam teraz po niego zbyt często bo nie pasuje mi do ponurych, deszczowych dni. Koło cegiełki jest jest róż w kremie Dream Mousse Blush 06 Maybelline. Okropnie dobrze napigmentowany koralowy róż, którego aplikacja może sprawiać odrobinę problemów. Obok niego jest jeden z najnowszych nabytków (o których niedługo) miniaturka różu Dandelion BeneFit. Jeszcze nie było nam po drodze więc nie mogę nic o nim powiedzieć oprócz tego, że jest cholernie jasny. O różu Peach Party Soap&Glory jeszcze nie pisałam bo czuję, że prawdziwy urok tego produktu pokaże się dopiero w pełnym słońcu i na lekko opalonej twarzy. I ostatni (a może ostatnia) w tym rzędzie jest Rose Ballerine z LE French Ballerine Lancome KLIK. Kocham i uwielbiam.
\

Dolny rząd i  kolejne róże. Od lewej Rockateur z BeneFit, którym jestem zachwycona i nie wiem czemu jeszcze o nim nie napisałam na blogu. Obok kultowy produkt z NARS czyli Orgasm, KLIK, który tyłka w żaden sposób mi nie urwał. I nowu moje najnowsze nabytki czyli MACowy Azalea in the Afternoon z LE Fantasy of Flowers, który jest piękny i dziewczęcy a zaraz obok niego Ginger Pop z Clinique. Wow, ten kolor ma moc! Koniecznie muszę go obfocić przy ładnej pogodzie. Ostatni jest róż w sztyfcie Cheek Stain Pink z City Color, którego nadal nie udomowiłam bo jego kolor trochę mnie przeraża.

Góra L-P: Rose, 06, Dandelion, Peach Party, Rose Ballerine
Dół L-P: Rockateur, Orgasm, Azalea in The Afternoon, Ginger Pop, Pink 

L-P: Bronze 2, Bronzo, Soleil Tan de Chanel, Bourjois, Hoola, Warmth, Refined Golden
Skoro róże mamy już mniej więcej za sobą skupmy się na bronzerach. Nie wiedziałam, że mam ich tyle ale cóż się dziwić, przecież codziennie się brązowię. Zaczynając znowu od lewej spójrzmy na bronzer Bronze 02 z HD Brows. Przyleciał do mnie w jakimś GlossyBox, nie sięgam jednak po niego zbyt często bo nie jestem przekonana do tego odcienia, plus okropnie się pyli. Mój najnowszy bronzer to ten z Soap&Glory czyli Solar Powder Bronzo. W moje ręce wpadł dosłownie kilka dni temu, zesłoczowany na ręku nie wygląda jak bronzer ale możliwe, że muszę zedrzeć tą wierzchnia warstwę. Obok S&G kolejno znajdują się kremowe bronzery/bazy brązujące z Chanel Soleil Tan de Chanel i Bourjois Bronzing Primer. Niby takie same a jednak zupełnie inne. Od miesięcy zbieram się do recenzji porównawczej, mam nadzieję, że w końcu mi sie uda. Do mojej kolekcji wrócił, w wersji mini, Hoola z BeneFit KLIK. Zaraz obok leży Warmth z bareMinerals. W lutym zaczęłam swoją przygodę z minerałami i nadal nie mogę się zdecydować czy będę ją kontynuować czy nie. Ostatni z tej grupy jest Refined Golden z MAC  z LE Temperature Rising KLIK. Niby lekko ceglasty ale ma w sobie to coś bo często po niego sięgam z przyjemnością.


LP: Urban Decay Overexposed, Temper, Glint. MAX Hibiscuss Kiss

Na koniec zostawiłam palety bo tak łatwiej je ogarnąć. Z lewej znajduje się Shattered Face Case z Urban Decay KLIK. W dolnej części paletki znajdziemy dwa róże Overexposed i Temper a także rozświetlacz Glint. Oba róże zbierają sporo komplementów. Obok jest Hibiscus Kiss z MACowej LE Rihanna <3 MAC KLIK. . Bronzer też wpada w cegłę podobnie jak Refined Golden ale tutaj już mi to przeszkadza i nie jestem zadowolona z tej pomarańczy. Za to róż jest przesłodko landrynkowy i bardzo często gości na moich policzkach. 

Dobrnęłyśmy do końca :) Wychodzi na to, że mam 5 rozświetlaczy, 13 różów (róży?) do powiek i 11 bronzerów. Ile produktów macie w swoich zbiorach? 

                                                                  Buziaki, 
                                 Gosia

poniedziałek, 24 marca 2014

BeneFit Porefessional - wygładzająca baza pod makijaż

Znacie SpyGal? To BeneFitowa agentka do zadań specjalnych, której zadaniem zminimalizowanie porów a jej tajną bronią jest wygładzająca baza pod makijaż Porefessional (149zł). Czy akcja zakończyła się sukcesem a agentka wywiązała się ze swoich obowiązków? 


Nie ukrywam, że baza pod makijaż to nieodłączna część mojego codziennego makijażu. Uwielbiam wygładzenie i ten nieskazitelny, niemal wyphotoshopowany wygląd jaki zapewniają. Tej bazy używam już od dłuższego czasu ale dopiero kilka miesięcy temu mogła pokazać co naprawdę potrafi bo moja cera wtedy, krótko mówiąc zwariowała i pory zaczęły być widoczne co bardzo mi przeszkadzało.


Owa baza, jak większość baz pod podkład, po brzegi napakowana jest silikonami. Mi to nie przeszkadza ale wiem, że wiele z Was od nich stroni bo potrafią sprawić niemiłe niespodzianki.


Porefessional ma ślisko-suchę konsystencję o cielistym zabarwieniu i beztłuszczowej formule. Z łatwością sunie po twarzy a zawarte w niej silikony wypełniają pory i stanowią świetną bazę do kolejnych warstw makijażu. Używam jej jedynie do strefy T, potrzebna do tego jest tylko minimalna ilość przez co wydajność bazy oceniam na plus. 


Baza nadaje skórze aksamitnej miękkości, dobrze współpracuje ze wszystkimi podkładami jakie mam. Nie wiem czy przedłuża ich trwałość bo one same w sobie są już dość trwałe. Baza nie matuje ale też nie wymagam tego od niej, podobno ma właściwości przesuszające ale tego nie odnotowałam. 

Myślę, że jest to świetna baza dla osób, które oczekują jednolitej, przygotowanej do pełnego makijażu i z zminimalizowanymi porami cery w innym przypadku lepiej wydać te pieniądze na coś innego. 
Znacie Porefessional? Często siegacie po bazy pod makijaż? 

                                                                                Buziaki, 
                                                                    Gosia

      

niedziela, 23 marca 2014

Rozdanie z Soap&Glory

Wczoraj stwierdziłam, że dawno na blogu nie było żadnego rozdania. Bardzo się cieszę, że jesteście ze mną, że czytacie i dzielicie się ze mną swoimi opiniami. Nic dziwnego, że lubię robić Wam prezenty a skoro 9 kwietnia mam kolejne osiemnaste urodziny to nadarzyła się idealna okazja żeby zorganizować małe rozdanie :)

Nagrodą jest zestaw miniatur produktów Soap&Glory: Endless Glove, Clean on Me, Flake Away, The Righteous Butter, Glad Hair Day( szampon i odżywka), Mist You Madly i pełnowymiarowy Smooch Operator. 

Nie ma żadnych haczyków, wystarczy, że jesteś publicznym obserwatorem bloga a wypełniając formularz odpowiedz na pytanie: O czym najbardziej lubisz czytać a jakie tematy notek najmniej Cię interesują. (4 losy)

Oczywiście, możecie zwiększyć swoją szansę na wygraną poprzez:

  • polubienie mnie na FB KLIK (2 losy)
  • dodanie mnie do blogrolla (2 losy)
  • dodanie powyższego bannera na blogu/ napisanie notki o rozdaniu na blogu bądź FB (2 losy). 
Top Gaduły, które wezmą udział w rozdaniu dostanę dodatkowe 4 losy.

Regulamin
  • Rozdanie trwa od 23.03.14 do 10.04.14 .Wyniki podam w przeciągu tygodnia a na adres do wysyłki będę czekać równe trzy dni.
  • Osoby niepełnoletnie, osoby prowadzące blogi wyłącznie rozdaniowe nie będą brane pod uwagę, proszę o uczciwość! Oczywiście osoby, które zgłosiły się do poprzedniego rozdania a zaraz po ogłoszeniu wyników przestały obserwować też nie będą brane pod uwagę podczas losowania
  • Zgłoszenia nie wysłane przez formularz nie będą brane pod uwagę. 
  • Nagrodę wysyłam w każdy zakątek Świata.

                                                                   Powodzenia!
                                                       Gosia


piątek, 21 marca 2014

Garnier Fructis Jednominutowa Wygładzająca Maska do Włosów

Pora na kolejny produkt, który przyleciał do mnie z Hiszpanii. Nie spotkałam się z maskami do włosów z Garnier Fructis w Irlandii ale, przyznaję, nigdy też specjalnie się za nimi nie rozglądałam. Ucieszyłam się jednak, że będę miała okazję ją przetestować bo jest to wygładzająca, zapobiegająca puszeniu maska do włosów. Może ma robić coś jeszcze ale moja znajomość hiszpańskiego jest dość znikoma. Niemniej, wydawać by się mogło, że jest to produkt idealny bo wilgotność powietrza w Irlandii jest baardzo wysoka.



Na składach się nie znam więc nie będę cudować i próbować analizować czegokolwiek. Maska ma bardzo wyrazisty zapach, jak dla mnie zbyt wyrazisty i mocny - pachnie chemicznymi owocami i trochę odurza. Jest dość gęsta i nie spływa z włosów. Niby jest to maska jednominutowa ale zawyczaj trzymam ją kilka minut, tyle ile zajmuje mi umycie się ;)


Może powinnam zacząć od tego jakie mam włosy. Są krótkie, regularnie rozjaśniane przez co zniszczone i suche i szorstkie, do tego często traktowane suszarką. Nie są przez to w idealnej kondycji, puszą się i są dość niesforne. Maska do włosów Garnier Fructis rzeczywiście wygładza i dociąża włosy, po umyciu są miękkie i śliskie. Co prawda puszenie nadal się zdarza ale tutaj nie spodziewałam się cudów.
W słoiku znajduje się 400ml maski, która, przy moich krótkich włosach i swojej wydajności służy mi już od czterech miesięcy i nadal jest jej połowa. Włosy myję dwa razy w tygodniu i z każdym razem się maskuję a włosy jeszcze nigdy nie były obciążone przez owy produkt.


Wiecie, że włosomaniaczka ze mnie żadna ale uważam, że ta maska do włosów jest naprawdę godna polecenia. 

Znacie? Jakich masek do włosów używacie?
                                                                                                          Buziaki, 
                                                                                                 Gosia

środa, 19 marca 2014

Kolekcja na środę:lakiery do paznokci

Kolejna bo już czwarta część mojej serii postów Kolekcja na środę. W poprzednich zdążyłam już pokazać moją skromną kolekcję perfum KLIK, dość sporą kolekcję pędzli do makijażu KLIK, i taką sobie kolekcję szminek KLIK. Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że wpadłam na dobry pomysł, który nie tylko spotkał się z Waszym uznaniem ale też pozwala mi na dokładne rozeznanie w tym co mam. Okazało się, że posiadam aż 41 lakierów! Według mnie to o wiele za wiele i pora na kolejne porządki, których nie było od października. Co jakiś czas staram się oddać lakiery któych już nie używam w lepsze ręce. 
Nie będę przedłużać, zapraszam Was obejrzenia tego co trzymam w lakierowym pudełeczku.


Różowości to druga w kolejności najliczniejsza grupa, którą posiadam mimo to każdy z nich jest inny. Od lewej znajduje się Inglot #362 o którym nawet niedawno pisałam KLIK i który zaszczepił we mnie zainteresowanie ofertą tej firmy. Obok jest Perpetual Peony z NYC, który najpewniej pierwszy pójdzie do odstrzału bo na paznokciach nie miałam go całe lata świetlne. Kolejny lakier z NYC to Bubblegum Pink KLIK. Ten odcień nie grzeszy trwałością więc nie noszę go zbyt często. Lakiery z L'Oreal niektórzy (cocaron ;)) kochają, niektórzy (ja) nie do końca lubieją. Opulent Pink to ciekawy kolor ale z kiepską trwałością. Za to #309 z Bell KLIK trzyma się na paznokciach okropnie długo. Znalazł się tu też MACzek z najnowszej limitki Fantasy of Flowers o pięknym odcieniu Saint Germain, zdecydowanie brakuje mi do niego szminki. Kocham wszystkie moje lakiery z Essie i Watermelon nie jest żadnym wyjątkiem. Kolor idealny <3


Z Golden Rose zaprzyjaźniłam się dzięki temu cudnownemu kolorze czerwonego wina #30. Pisałam o nim jakiś czas tu KLIK. Obok jest czerwień idealna czyli kolejny Essie i Russian Roulette. Kocham, kocham, kocham. I nie potrzebuję już żadnych innych czerwieni. Po 03 Kiss on Top of the Rock z Essence sięgam kiedy chcę podrasować zwykłą czerwień na paznokciach i ten duet pozwala mi na coś innego.


Nie spodziewałam się, że jasne i nudziakowe kolory to też dość spora grupa. Od lewej jest moje najnowsze odkrycie i miłość, lakier nude z Clinique 28 Birthday Suit KLIK. Obok jest jakiś dziwak z Eveline czyli lakier z odżywką do paznokci 6w1. Prosiłam o najzwyklejszą odżywkę a siostra kupiła mi toto. Zobaczymy jak się sprawdzi. Wieki temu w H&M znalazłam lakier nude, który w pełni mnie zadowolał (aż nie odkryłam Clinique ;)) Nerd był chyba jednym z pierwszych lakierów jakie pokazałam na blogu KLIK. Kolejne Essie i Fiji, który dostałam na Gwiazdkę. Koniecznie muszę Wam go pokazać w połączeniu z pewną błyskotką. Swego czasu lakiery NYC były jednymi z kilku, które można było dostać w pobliskim mieście, no i kosztowały grosze więc nic dziwnego, że w swojej kolekcji mam też Oh SoHo Sweet. Znowu lakier z Essie - adore-a-ball. Tak między nami, jeszcze go nie używałam więc nic nie mogę o nim powiedzieć.


Żółtki są dwa. Go Bananas z Sally Hansen to żółć z delikatnym shimmerem i zapachem bananów! Limon Claro wyszło ze stajni Springfield Cosmetics i jest baardzo optymistycznym kolorem.


Znowu NYC i Mint Macaroon. Niestety, tak jak jeden z róży na paznokciach trzyma się cały jedeń dzień. Lakier Wibo trafił do mnie dzięki Gosia, błękit Blue Lake bardzo mi się podoba i nie mogę się doczekać lata żeby znowu go nosić. No i jest to Gosiny lakier, od Gosi dla Gosi ;)


Przedwczoraj pokazałam Wam lakier Sidewalk z RARE Nails KLIK. Najlepiej podsumowała go Chili  'francuski lakier, kupiony w Hiszpanii trafił do Irlandii, aby pomalowała nim paznokcie polska dziewczyna'. :) Bouncer it's me z Essie to niestety mały koszmarek ale jeszcze będę z nim eksperymentować. Obok jest Essence i za cholerę nie pamiętam jaki Underwater tak naprawdę jest. YSL zachwycił mnie w sklepie swoim głębokim odcieniem Bleu Cobalt. Niestety, moje paznokcie są na niego za krótkie i jeszcze musi poczekać aż będzie miał swoją premierę.



Fiolety też są dwa. Sexy Divide z Essie KLIK jest tak piękny, że już ma spore użycie. Za to zupełnie nie wiem co robi u mnie Tawny Port z Technic KLIK. Ani niczym mnie nie zachwycił ani po niego nie sięgam.


Znowu ten nieszczęsny lakier z L'Oreal, tym razem You Are Worth It KLIK. I równie nieszczęsne NYC City Blackout. Jedyna czerń jaką posiadam i, o dziwo, bardzo rzadko po nią sięgam.


Nie spodziewałam się, że posiadam tyle błyskotek w swojej kolekcji! Piegusowy #115 Jolly Jewels z Golden Rose KLIK jest przecudowny! Ciekawa jestem czy te lakiery nadal są w sprzedaży? p2 kojarzy mi się tylko z piaskami. nic dziwnego bo 050 Confidential to właśnie piasek KLIK. A Cut Above z Essie koniecznie musi być sparowany z Fiji,z tejże firmy. Zresztą ten różowy brokat dostałam w komplecie razem z tamtym mlecznoróżowym lakierem. Wieki temu w Claire's dorwałam niepodpisany brokat, który koniec końców nie zrobił szału. Obok jest przepiękne złoto Gilded Lily z Sally Hansen KLIK. Staram się być z nim oszczędna żeby zbyt szybko się nie skończył. Kolejny lakier z p2 czyli 080 Go Dangerous, błyskotka jak się patrzy! Zresztą, wszystko tu błyszczy, tak jak Galaxy z GOSH KLIK. Miniaturka Follow Me On Glitter z Nicole by OPI jest już na dnie. Tak mi się spodobała, że przez kilka tygodni tylko ten lakier był na moich paznokciach! Błyszczący jak miliony monet, tfu, drobinek zatopionych w fiolecie Scorching Haute z limitowanej edycji Temperature Rising z MAC był moim pierwszym MACowym lakierem, KLIK.


Ufff, prawie koniec! Jeszcze tylko Pro White Original czyli lakier, który ma wybielać paznokcie. Tego efektu nie zauważyłam ale świetnie działa jako baza pod lakier. Top Coat Jessica dostałam w ostatnim pudełku PowderPocket ale jeszcze ani razu go nie użyłam. Kolejny top, Insta Dri z Sally Hansen czyli i ja w końcu stawiam czoła legendzie. Obok jest nijaki topcoat z Essence, który miał dawać efekt żelowych paznokci a jedyne co dawał to możliwość oderwania lakieru od płytki.

To koniec! Jestem baaardzo ciekawa ile lakierów posiadacie? Wyobrażam sobie, że lakieromaniaczki idą w setki? Jako że lakieromaniaczka ze mnie żadna przeraża mnie ilość lakierów, które ja mam i wiem, że muszę je przejrzeć i kilku się pozbyć. 

                                                                                                             Buziaki, 
                                                                                                     
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...