▼
niedziela, 29 grudnia 2013
Zarobiona jestem - przedłużenie rozdania
Dzisiaj miał być ostatni dzień rozdania ale zarobiona jestem i postanowiłam, że przedłużę je do 3 stycznia. Mam nadzieję, że w międzyczasie uda mi się napisać kilka notek bo jest sporo rzeczy o których chce Wam napisać i bardzo tęsknię za blogowaniem. Do następnego!
środa, 25 grudnia 2013
Świątecznie u LilOddiette
Pomiedzy jednym kawałkiem sernika a drugim przybywam zrobić coś czego nie zdążyłam zrobić przed Wigilią.
środa, 18 grudnia 2013
Grudniowy GlossyBox UK
Na to pudełko czekałam z niecierpliwością. Po sukcesie GB w zeszłym miesiącu w grudniu spodziewałam się fajerwerków, nosorożcy ... wróć ... jednorożcy i tęczy. Niestety fajerwerków nie było, jednorożcy też nie, nie wspominając już o tęczy. Tylko opakowanie mnie porwało. Trochę za mało jak dla mnie. Wow, rozczarowanie tak bardzo, nieuszanowanko.
Cieszę się jedynie z pudełka bo jest przesłodkie i świetnie wpasowuje się w klimat świąt.
Papier ozdobny też jest uroczy i nie miałabym nic przeciwko gdyby prezenty pod choinką w przyszłym tygodniu też byłyby tak zapakowane.
W środku bida z nędzą. Niestety. Na pewno wszyscy wiedzą, że GB to pudełko z kosmetykami luksusowymi bądź ciężko dostępnymi.
A Maybelline to nie dość, że ciężko dostępna marka to i też bardzo luksusowa, ani trochę nie drogeryjna!. Co z tego, że to pełnowymiarowy produkt wart (całe) 8 funtów skoro dostępny jest nawet w Tesco? Oczywiście, tusz do rzęs zawsze się przyda ale, na koci ogon!, ale nie mam ochoty dostawać Maybelline.
To tyci tyci coś to 4ml miniaturka błyszczyku do ust Beautiful Movements Cosmetics. Marka wynaleziona przez jedną z Pussycat Dolls, Kimberley Wyatt a błyszczyk nudziakowy i bardzo kryjący. Taki sobie. Pełnowymiarowy 12 ml produkt wart jest 12 funtów.
W nosie mam to, że Rituals i że pełnowymiarowy produkt. Krem do rąk dostałam już w zeszłym miesiącu i biorąc pod uwagę mój mały przerób nigdy nie zostanie zdenkowany. Ba, prawdopodobnie nie użyję go więcej niż trzy razy. Pełnowymiarowy produkt kosztuje 10 funtów.
Hit pudełka czyli naturalne mydełko z makiem Bee Nature. Prawdopodobnie ekipa GB pomyślała, że osoba mieszkająca na wsi może nie mieć dostępu do mydła. Ktoś musi biedaków uświadomić, że mydła to ci u nad pod dostatkiem i doprawdy nie trzeba było mi wysyłać tego maleństwa. 100g mydełka kosztuje 6 euro ale nie wiem ile gram dostałam.
Kolejny hicior, dwie malusieńkie próbeczki kremu ciała Ying Yang Skincare. Nie wiem czy starczy na jedną rękę, podejrzewam, że nie. No i szkoda, że GB nie przypatrzyło się próbkom gdzie jak wół jest napisane 'free sample, not for resale'. Mam nadzieję, że osoba, która skompletowała dla mnie pudełko poprosiła Mikołaja o okulary. 50ml kremu warte jest 20 funtów.
I tym kończę moją przygodę z GlossyBox. Pudełko oceniam na mierny ale cieszę się, że kupiłam go za glossy punkty. Możliwe, że GB jest tak dziadowy dlatego, że za niego nie zapłaciłam? To już drugie pudełko zdobyte w ten sposób i drugie, które mnie rozczarowało. Anuluję subskrypcję ale co miesiąc będę sprawdzać co jest w ofercie i możliwe, że skuszę się na kolejne. Ale nigdy więcej nie kupię go w ciemno.
Buziaki,
Gosia
Cieszę się jedynie z pudełka bo jest przesłodkie i świetnie wpasowuje się w klimat świąt.
Papier ozdobny też jest uroczy i nie miałabym nic przeciwko gdyby prezenty pod choinką w przyszłym tygodniu też byłyby tak zapakowane.
W środku bida z nędzą. Niestety. Na pewno wszyscy wiedzą, że GB to pudełko z kosmetykami luksusowymi bądź ciężko dostępnymi.
A Maybelline to nie dość, że ciężko dostępna marka to i też bardzo luksusowa, ani trochę nie drogeryjna!. Co z tego, że to pełnowymiarowy produkt wart (całe) 8 funtów skoro dostępny jest nawet w Tesco? Oczywiście, tusz do rzęs zawsze się przyda ale, na koci ogon!, ale nie mam ochoty dostawać Maybelline.
To tyci tyci coś to 4ml miniaturka błyszczyku do ust Beautiful Movements Cosmetics. Marka wynaleziona przez jedną z Pussycat Dolls, Kimberley Wyatt a błyszczyk nudziakowy i bardzo kryjący. Taki sobie. Pełnowymiarowy 12 ml produkt wart jest 12 funtów.
W nosie mam to, że Rituals i że pełnowymiarowy produkt. Krem do rąk dostałam już w zeszłym miesiącu i biorąc pod uwagę mój mały przerób nigdy nie zostanie zdenkowany. Ba, prawdopodobnie nie użyję go więcej niż trzy razy. Pełnowymiarowy produkt kosztuje 10 funtów.
Hit pudełka czyli naturalne mydełko z makiem Bee Nature. Prawdopodobnie ekipa GB pomyślała, że osoba mieszkająca na wsi może nie mieć dostępu do mydła. Ktoś musi biedaków uświadomić, że mydła to ci u nad pod dostatkiem i doprawdy nie trzeba było mi wysyłać tego maleństwa. 100g mydełka kosztuje 6 euro ale nie wiem ile gram dostałam.
Kolejny hicior, dwie malusieńkie próbeczki kremu ciała Ying Yang Skincare. Nie wiem czy starczy na jedną rękę, podejrzewam, że nie. No i szkoda, że GB nie przypatrzyło się próbkom gdzie jak wół jest napisane 'free sample, not for resale'. Mam nadzieję, że osoba, która skompletowała dla mnie pudełko poprosiła Mikołaja o okulary. 50ml kremu warte jest 20 funtów.
I tym kończę moją przygodę z GlossyBox. Pudełko oceniam na mierny ale cieszę się, że kupiłam go za glossy punkty. Możliwe, że GB jest tak dziadowy dlatego, że za niego nie zapłaciłam? To już drugie pudełko zdobyte w ten sposób i drugie, które mnie rozczarowało. Anuluję subskrypcję ale co miesiąc będę sprawdzać co jest w ofercie i możliwe, że skuszę się na kolejne. Ale nigdy więcej nie kupię go w ciemno.
Buziaki,
Gosia
wtorek, 17 grudnia 2013
Paletka Urban Decay po raz trzeci: Naked 3 - pierwsze wrażenia
Paletka Urban Decay wpadła w moje ręce już w piątek :) ale, jak już wspomniałam, w weekend nie byłam w domu kiedy światło było w miarę dobre. Wczoraj była piękna pogoda i już brałam się za zdjęcia kiedy padł mi akumulator w aparacie, złośliwość rzeczy martwych no. Dzisiaj już są, pierwsze zdjęcia i pierwsze wrażenia.
Kiedy zobaczyłam pierwsze zdjęcia Naked 3 w Internecie stwierdziłam, że nie jest to paletka dla mnie. Kocham róż ale była dla mnie zbyt różowa i bałam się, że będę wyglądać jak ów królik cierpiący na myksomatozę. Potem powoli pozwoliłam się nakręcić na tę paletkę i kiedy tylko wyszła w Irlandii prędko po nią pobiegłam. Oprócz kolorystyki był jeszcze jeden aspekt, który sprawiał, że nie byłam zbyt przekonana do paletki. Na zdjęciach opakowanie wyglądało jak pokryte falowanym materiałem. Obawiałam się, że po jakimś czasie się pobrudzi czy podrze. Na całe szczęście opakowanie wykonane jest z metalu, pofalowanego ;) i wpasowującego się w różowy odcień paletki.
Nie miałam zbyt wiele czasu na testowanie więc to tylko pierwsze wrażenie ale nie jest źle. Cienie nie są aż tak różowe na jakie wyglądały na zdjęciach ale jest kilka rzeczy do których się przyczepię.
Pierwsza z nich to dodatek do paletki. UD przyzwyczaił nas do tego, że do każdej paletki jest coś dołączone. W Naked 1 była to miniaturki bazy pod cienie, w Naked 2 błyszczyk a co dostajemy w Naked 3? Cztery malutki próbki baz UD. Podobno każda próbka ma nam starczyć na tydzień. Mało to higieniczne, mało to fajne jak na 44 euro, które płacimy za paletkę. Wolałabym jedną, porządną miniaturę.
W tej paletce dostajemy, jak zawsze, pędzelek. Trochę zmieniony bo część do załamania jest krótsza, trochę szersza i bardziej zbita. Użyłam tego pędzelka tylko raz ale jakoś nie jestem do niego przekonana bo chyba jest zbyt szeroki.
Ta część jest chyba niezmieniona ... No może jest trochę bardziej zbita.
Kolorystycznie naprawdę nie jest źle. Paletka składa się z dwunastu nowych cieni, stworzonych na potrzebę Naked 3 i których nie kupimy oddzielnie.
Strange to jasny, matowo satynowy, beżowo różowy odcień. Dość dobrze napigmentowany ale trochę się pyli.
Dust to małe rozczarowanie. Jest metaliczny, ciepły, jasnoróżowy z masą brokatu, przez co niestety okropnie się osypuje. Możliwe, że nakładanie go wilgotnym pędzelkiem ułatwi sprawę.
Burnout to satynowy, brzoskwiniowy róż. Ani trochę się nie osypuje, jest dobrze napigmentowany i łatwy w użyciu.
Limit jest bardziej chłodny. To lekko przykurzony, różowy mat. Bardzo miękki w dotyku i łatwy w aplikacji.
Buzz to metaliczna róża z delikatnym shimmerem. Masełkowaty w dotyku i aplikacji.
Trick to metaliczny, różowo miedziany kolor ze złotym mini brokatem. Nie osypuje się przy aplikacji.
Nooner ma dziwną nazwę :-D to matowy brąz wpadający w róż. Trochę zbyt sypki ale nadal bezproblemowy w aplikacji.
Liar to cień z metalicznym połyskiem. Brąz z delikatną szarością trochę zbyt proszkowaty bardzo napigmentowany.
Factory to brąz z lekkimi różowymi tonami. Satyna wpadająca w perłę - miękki, łatwy w roztarciu.
Mugshot jest brązowoszary, ciepły i lekko metaliczny.
Darkside minimalnie wpada w taupe. Jest chłodny i lekko perłowy czego nie widać na zdjęciach.
Blackheart jest przesłodki. To matowa czerń z małym, drobno zmielonym czerwonym brokatem. Niestety, trochę się osypuje.
Zdjęcia niestety nie oddają prawdziwych kolorów. Następne zdjęcia do postów z Naked 3 w roli głównej postaram się już zrobić w lepszych warunkach, przy dziennym świetle.
Paletkę biorę teraz w wysokie obroty i po Nowym Roku powinnien pojawić się już post z dokładnie wyrobioną opinią o Naked 3.
Co myślicie o Naked 3? Wpadła Wam w oko czy wolicie jej poprzedników?
Buziaki,
Gosia
Kiedy zobaczyłam pierwsze zdjęcia Naked 3 w Internecie stwierdziłam, że nie jest to paletka dla mnie. Kocham róż ale była dla mnie zbyt różowa i bałam się, że będę wyglądać jak ów królik cierpiący na myksomatozę. Potem powoli pozwoliłam się nakręcić na tę paletkę i kiedy tylko wyszła w Irlandii prędko po nią pobiegłam. Oprócz kolorystyki był jeszcze jeden aspekt, który sprawiał, że nie byłam zbyt przekonana do paletki. Na zdjęciach opakowanie wyglądało jak pokryte falowanym materiałem. Obawiałam się, że po jakimś czasie się pobrudzi czy podrze. Na całe szczęście opakowanie wykonane jest z metalu, pofalowanego ;) i wpasowującego się w różowy odcień paletki.
Nie miałam zbyt wiele czasu na testowanie więc to tylko pierwsze wrażenie ale nie jest źle. Cienie nie są aż tak różowe na jakie wyglądały na zdjęciach ale jest kilka rzeczy do których się przyczepię.
Pierwsza z nich to dodatek do paletki. UD przyzwyczaił nas do tego, że do każdej paletki jest coś dołączone. W Naked 1 była to miniaturki bazy pod cienie, w Naked 2 błyszczyk a co dostajemy w Naked 3? Cztery malutki próbki baz UD. Podobno każda próbka ma nam starczyć na tydzień. Mało to higieniczne, mało to fajne jak na 44 euro, które płacimy za paletkę. Wolałabym jedną, porządną miniaturę.
W tej paletce dostajemy, jak zawsze, pędzelek. Trochę zmieniony bo część do załamania jest krótsza, trochę szersza i bardziej zbita. Użyłam tego pędzelka tylko raz ale jakoś nie jestem do niego przekonana bo chyba jest zbyt szeroki.
Ta część jest chyba niezmieniona ... No może jest trochę bardziej zbita.
Kolorystycznie naprawdę nie jest źle. Paletka składa się z dwunastu nowych cieni, stworzonych na potrzebę Naked 3 i których nie kupimy oddzielnie.
Strange to jasny, matowo satynowy, beżowo różowy odcień. Dość dobrze napigmentowany ale trochę się pyli.
Dust to małe rozczarowanie. Jest metaliczny, ciepły, jasnoróżowy z masą brokatu, przez co niestety okropnie się osypuje. Możliwe, że nakładanie go wilgotnym pędzelkiem ułatwi sprawę.
Burnout to satynowy, brzoskwiniowy róż. Ani trochę się nie osypuje, jest dobrze napigmentowany i łatwy w użyciu.
Limit jest bardziej chłodny. To lekko przykurzony, różowy mat. Bardzo miękki w dotyku i łatwy w aplikacji.
Buzz to metaliczna róża z delikatnym shimmerem. Masełkowaty w dotyku i aplikacji.
Trick to metaliczny, różowo miedziany kolor ze złotym mini brokatem. Nie osypuje się przy aplikacji.
Nooner ma dziwną nazwę :-D to matowy brąz wpadający w róż. Trochę zbyt sypki ale nadal bezproblemowy w aplikacji.
Liar to cień z metalicznym połyskiem. Brąz z delikatną szarością trochę zbyt proszkowaty bardzo napigmentowany.
Factory to brąz z lekkimi różowymi tonami. Satyna wpadająca w perłę - miękki, łatwy w roztarciu.
Mugshot jest brązowoszary, ciepły i lekko metaliczny.
Darkside minimalnie wpada w taupe. Jest chłodny i lekko perłowy czego nie widać na zdjęciach.
Blackheart jest przesłodki. To matowa czerń z małym, drobno zmielonym czerwonym brokatem. Niestety, trochę się osypuje.
Zdjęcia niestety nie oddają prawdziwych kolorów. Następne zdjęcia do postów z Naked 3 w roli głównej postaram się już zrobić w lepszych warunkach, przy dziennym świetle.
Paletkę biorę teraz w wysokie obroty i po Nowym Roku powinnien pojawić się już post z dokładnie wyrobioną opinią o Naked 3.
Co myślicie o Naked 3? Wpadła Wam w oko czy wolicie jej poprzedników?
Buziaki,
Gosia
poniedziałek, 16 grudnia 2013
Urban Decay Shattered Face Case
Chwaliłam się już na FB ale pochwalę się i tutaj - Naked 3 trafiła w moje ręce w piątek. Co z tego skoro kiedy nie mogę zrobić zdjęć mojemu dziecku? Rano jest buro i ponuro a kiedy wracam do domu wieczorem jest już ciemno ale dzisiaj będę miała już lepsze warunki do zabawy z paletką. Żeby nie wypaść z rytmu pisania postanowiłam, że na tapetę wezmę teraz moje, troszkę starsze, dziecko paletkę Urban Decay Shattered Face.
Paletka trafiła do mnie bo spodobało mi się opakowanie, dopiero potem doczytałam co tak naprawdę jest w środku. W dwupoziomowej paletce znajdziemy pięć cieni do powiek, dwa róże, rozświetlacz, podróżną wersję kredki do oczu i błyszczyk w kredce. Wszystko, oprócz błyszczyka w kredce i kredki do oczu, to edycja limitowana stworzona na potrzeby tej paletki.
Zaczynając od cieni - Shakedown to metaliczny brąz z odrobiną złota, bardzo napigmentowany i o wspaniałej kremowej konsystencji. Remix jest odrobinę bardziej suchy od Shakedown i lekko się pyli. To dość ciemna śliwka z delikatnym, tyci tyci różowym brokatem. Nameless chyba aspiruje do bycia bliźniakiem MACowego Satin Taupe. Są niemal identyczne. Minor Sin to szampański, dość chłodny odcień, który jest świetny do rozświetlania. Moim najmniej ulubionym cieniem w tej paletce jest matowy Bleach. Jest dobrze napigmentowany, nie pyli się ale ten żółtawy beż jakoś mnie nie porwał.
Podoba mi się to, że te cienie nadają się i do wieczornego i do dziennego makijażu. Kolor można stopniować, są bardzo dobrze napigmentowane i są bardzo łatwe w użytku. Nie mogę wypowiedzieć się o trwałości, używanie bazy pod cienie tak weszło mi w nawyk, że zawsze po nią sięgam i nie udało mi się przetestować tych cieni na powiece saute.
Podróżna wersja 24/7 Glide On Eye Pencil to soczysta, matowa czerń w odcieniu Zero. Dobrze sprawdza się na linii wodnej jak i na górnej powiece. Czarnych kredek do oczu mam aż nadto dlatego żałuję, że UD nie rzucił jakiegoś innego koloru.
Najlepiej czuję się w ciemnych ustach ale Super Saturated High Gloss Lip Color w odcieniu Lovechild okazał się świetny i często gości na moich ustach.. To bardzo kryjący, jasny, chłodny róż (po raz kolejny w stylu lalki Barbie) który jest mega kremowy, daje śliczny błysk a na ustach wytrzymuje ok.2 godzin z piciem i jedzeniem.
Dolna część paletki to wspomniane dwa róże i rozświetlacz.
Overexposed to bardzo ciepły, matowy brudnoróżowy kolor .Ma masełkowatą konsystencję, łatwo się rozciera na policzkach i leży na nich cały dzień. Uwielbiam ten róż i od jakiegoś czasu tylko on u mnie gości.
Temper to kolejny produkt, który wpisuje się w trend lalki Barbie - to chłodny, matowy róż. Teoretycznie lubię ten róż za kolor i pigmentację, praktycznie nie lubię go za to, że nie jest tak trwały jak jego poprzednik (wyciągam z niego ok. 8 godzin na policzkach) i jest trochę suchy.
Glint to szampański rozświetlacz w którym dopatruję się lekkiej różowości i który daje słodką poświątę na buzi. Łatwy w aplikacji, nie można zrobić sobie nim krzywdy.
Przejdę teraz do mojej ulubionej części: kalkulacji. Shattered Face Case kosztuje 38euro. W środku znajdziemy pięć cieni, każdy wart ok. 15 euro, podróżną wersję kredki do oczu ok.10 euro, 19 euro co już daje nam 104 euro a nie policzyłam jeszcze dolnej części paletki. Niestety UD nie produkuje oddzielnie róży i rozświetlacza więc za cenę tego trio przyjęłam cenę paletki Naked Flushed, 26 euro.
Plus minus, paletka Shattered Face jest warta 130 euro i każda jej częśc jest przeze mnie użytkowana.
Tu, na policzkach mam Overexposed i Glint, na powiekach 24/7 Glide On Eye Pencil, Nameless, Minor Sin i Shakedown a na ustach Lovechild.
Jestem oczarowana tą paletką! Jeżeli zastanawiacie się nad paletkami Urban Decay ale uważacie, ze Naked ma za dużo cieni, szczerze polecam Wam Shattered Face Case. Naprawdę jest warta każdego wydanego grosza.
Buziaki,
Gosia
Paletka trafiła do mnie bo spodobało mi się opakowanie, dopiero potem doczytałam co tak naprawdę jest w środku. W dwupoziomowej paletce znajdziemy pięć cieni do powiek, dwa róże, rozświetlacz, podróżną wersję kredki do oczu i błyszczyk w kredce. Wszystko, oprócz błyszczyka w kredce i kredki do oczu, to edycja limitowana stworzona na potrzeby tej paletki.
Zaczynając od cieni - Shakedown to metaliczny brąz z odrobiną złota, bardzo napigmentowany i o wspaniałej kremowej konsystencji. Remix jest odrobinę bardziej suchy od Shakedown i lekko się pyli. To dość ciemna śliwka z delikatnym, tyci tyci różowym brokatem. Nameless chyba aspiruje do bycia bliźniakiem MACowego Satin Taupe. Są niemal identyczne. Minor Sin to szampański, dość chłodny odcień, który jest świetny do rozświetlania. Moim najmniej ulubionym cieniem w tej paletce jest matowy Bleach. Jest dobrze napigmentowany, nie pyli się ale ten żółtawy beż jakoś mnie nie porwał.
Podoba mi się to, że te cienie nadają się i do wieczornego i do dziennego makijażu. Kolor można stopniować, są bardzo dobrze napigmentowane i są bardzo łatwe w użytku. Nie mogę wypowiedzieć się o trwałości, używanie bazy pod cienie tak weszło mi w nawyk, że zawsze po nią sięgam i nie udało mi się przetestować tych cieni na powiece saute.
Podróżna wersja 24/7 Glide On Eye Pencil to soczysta, matowa czerń w odcieniu Zero. Dobrze sprawdza się na linii wodnej jak i na górnej powiece. Czarnych kredek do oczu mam aż nadto dlatego żałuję, że UD nie rzucił jakiegoś innego koloru.
Najlepiej czuję się w ciemnych ustach ale Super Saturated High Gloss Lip Color w odcieniu Lovechild okazał się świetny i często gości na moich ustach.. To bardzo kryjący, jasny, chłodny róż (po raz kolejny w stylu lalki Barbie) który jest mega kremowy, daje śliczny błysk a na ustach wytrzymuje ok.2 godzin z piciem i jedzeniem.
Dolna część paletki to wspomniane dwa róże i rozświetlacz.
Overexposed to bardzo ciepły, matowy brudnoróżowy kolor .Ma masełkowatą konsystencję, łatwo się rozciera na policzkach i leży na nich cały dzień. Uwielbiam ten róż i od jakiegoś czasu tylko on u mnie gości.
Temper to kolejny produkt, który wpisuje się w trend lalki Barbie - to chłodny, matowy róż. Teoretycznie lubię ten róż za kolor i pigmentację, praktycznie nie lubię go za to, że nie jest tak trwały jak jego poprzednik (wyciągam z niego ok. 8 godzin na policzkach) i jest trochę suchy.
Glint to szampański rozświetlacz w którym dopatruję się lekkiej różowości i który daje słodką poświątę na buzi. Łatwy w aplikacji, nie można zrobić sobie nim krzywdy.
Przejdę teraz do mojej ulubionej części: kalkulacji. Shattered Face Case kosztuje 38euro. W środku znajdziemy pięć cieni, każdy wart ok. 15 euro, podróżną wersję kredki do oczu ok.10 euro, 19 euro co już daje nam 104 euro a nie policzyłam jeszcze dolnej części paletki. Niestety UD nie produkuje oddzielnie róży i rozświetlacza więc za cenę tego trio przyjęłam cenę paletki Naked Flushed, 26 euro.
Plus minus, paletka Shattered Face jest warta 130 euro i każda jej częśc jest przeze mnie użytkowana.
Tu, na policzkach mam Overexposed i Glint, na powiekach 24/7 Glide On Eye Pencil, Nameless, Minor Sin i Shakedown a na ustach Lovechild.
Jestem oczarowana tą paletką! Jeżeli zastanawiacie się nad paletkami Urban Decay ale uważacie, ze Naked ma za dużo cieni, szczerze polecam Wam Shattered Face Case. Naprawdę jest warta każdego wydanego grosza.
Buziaki,
Gosia