Na zachodzie Irlandii jest sobie miasto, które zwie się Galway. Z tego to miasta pochodzi sławny zawodnik rugby, Michael Swift, który wymyślił sobie, że stworzy irlandzki odpowiednik GlossyBox - pudełko Powderpocket. Trochę to dziwne, że to akurat mężczyzna wziął nasze sprawy w swoje ręce ale nie będę narzekać. Pudełko kosztuje 12 euro plus 2-3 euro za kuriera, jak w innych beauty boxach dostajemy 5 kosmetyków z czego jeden zawsze jest pełnowymiarowy i co najmniej jeden jest produkowany przez irlandzką firmę.
Swift wystartował w grudniu ale jakoś nie wpadłam na to żeby zasubskrybować wtedy te pudełko ;) W premierowym boxie, subskrybentki znalazły kosmetyki takich marek jak Academy, Vichy, Shiseido i Hugo Boss. Irlandzkim akcentem był wtedy pędzel od Blank Canvas Cosmetics. Żałuję niezmiernie, że nie udało mi się wtedy go dorwać.
To chyba tyle słowem wstępu, zapraszam Wam do zobaczenia co znalazłam w styczniowym PowderPocket.
W styczniu tematem pudełka jest SOS - Save Our Skin. Po okresie świątecznych imprez to dobry pomysł.
Po otworzeniu pudełka spotkała mnie taka mała niespodzianka. Niby nic wielkiego ale to bardzo miło ze strony ekipy PowderPocket, że stworzyli spersonalizowane naklejki.
Na pierwszy ogień idzie Natural Kajal Black Eyeliner od nieznanej mi firmy Benecos. Kredek do oczu mam w cholerę ale chętnie wypróbuję i tę ze względu na jej naturalność. Jak widać kredka kosztuje 4.66 euro.
Woda termalna w sprayu La Roche-Posay nie jest dla mnie żadną nowością ale dzisiaj rano okazało się, że woda/tonik, którego używam do twarzy powoli się kończy więc ta woda termalna na pewno mi się przyda. Dostałam 50ml spray warty 3 euro.
Nazwa firmy Ginvera gdzieś kiedyć mi już mignęła ale nie pamiętam gdzie. Możliwe, że została polecona przez którąś blogerkę. Cudowny żel do twarzy z wyciągiem z drzewa herbacianego bardzo mi się teraz przyda, moja twarz woła o pomstę do nieba. Dostałam maluteńką, bo 10g miniaturę wartą pewnie tylko kilka euro ale chętnie poznam tę markę.
Kosmetyki firmy Lavera znam z blógów tych z Was, które używają naturalnej pielęgnacji. W Powderpocket dostałam kolejną, 20ml miniaturkę, tym razem jest to krem do rąk wspomnianej wyżej firmy. Użyłam już jej raz i jestem zachwycona! Nie żebym wydawała tak szybko werdykt ale po jednym użyciu ten krem o wiele bardziej przypadł mi do gustu niż kremy L'Occitane.
Na sam koniec zostawił irlandzki produkt - firma Pixy kojarzyła mi się jedynie z kulami do kąpieli, które cudownie pachną. A tu niespodzianka bo mają też glicerynowe mydła. Moje mydełko ma 120g, pachnie cytrusami a w środku ma zatopioną skórkę pomarańczy. Niby odeszłam ostatnio od mydeł podczas pryszniców ale ciekawa jestem czy mydło Pixy będzie porównywalne z mydełkami LUSHa.
To wszystko w tym miesiącu - narazie trochę za wcześnie żebym mogła wydać opinię o Powderpocket. Nie robiłam dokładnych wyliczeń ale wydaje mi się, że pudełko warte jest około 15 euro czyli tyle ile za nie zapłaciłam. Chętnie zobaczę co ekipa PP przygotuje dla nas w nadchodzących miesiącach a w dodatku cieszę się, że będę mogła poznać irlandzkie kosmetyki i w jakiś sposóbwpsomagam irlandzką gospodarkę.
Buziaki,
Gosia