piątek, 28 lutego 2014

Clinique A Different Nail Enamel - 28 Birthday Suit - lakier do paznokci

W zeszłym tygodniu stało się coś strasznego, poszły mi dwa paznokcie u lewej ręki przez co musiałam wszystkie spiłować. I dobrze, bo moje paznokcie zaczęły wołać o pomstę do nieba, trochę się rozdwajały i nie wyglądały zbyt estetycznie. Ale nie potrafię mieć paznokci saute, nie i koniec i coś na nich muszę mieć. Dlatego sięgnęłam po bardzo cielisty lakier ze stajni Clinique a dokładnie po lakier z serii A Different Nail Enamel w odcieniu 28 Birthday Suit z limitowanej edycji Shades of Beige. 


A Different Nail Enamel to dość nowa seria lakierów do skóry wrażliwej, przetestowana dermatologicznie, oftamologicznie i jest wprost idealna dla osób z wrażliwą skórą i oczami bo przecież dość często dotykami palcami to wrażliwe miejsce, prawda? Stwierdziłam, że idealnie nada się do moich lichych paznokci i ten lakier może u mnie gościć do czasu aż podkuruję pazury.



Buteleczka jest bardzo prosta, bez żadnych napisów a jedynie z logo Clinique wytłoczonym na nakrętce. Birthday Suit to lekko brązowy beż, miejscami wyczuwam w nim delikatną różową nutę. Kolor idealny kiedy nie chcemy zwracać uwagi na paznokcie a jednak chcemy mieć je pomalowane.


Bardzo podoba mi się pędzelek - jest dość szeroki, ale nie tak szeroki jak pędzelki Essie, spłaszczony i dość precyzjny przez co malowanie nim paznokcie to istna przyjemność. Nie musze martwić się o smugi czy nierówności. Konsystencja też jest idealna, nie jest rzadka ani gęsta, ot, gdzieś tak pomiędzy. Oczywiście jedna warstwa nie wystarczy ale dwie pięknie oddają kolor. A Birthday Suit jest bardzo kremowy, nie znajdziemy w nim żadnych drobinek, taki zwykły nudziak.


Konsultantka Clinique oznajmiła mi, że do tego lakieru nie potrzebuję ani bazy ani top coat - poszłam za jej radą i owych nie użyłam. Co się okazało? Że miała całkowitą rację bo nawet bez tych wynalazków lakier trzyma się na paznokciach bez żadnych odprysków przez całe 5 dni. Zmyłam go bo mi się znudził.


Może nie jest to kolor przyciągający wzrok ale czuję, że pomoże mi wyprowadzić moje paznokcie na prostą. Nie jest tani, bo za 9ml zapłacimy 80zł ale na pewno jest tego warty.

Lubicie nudziaki na paznokciach czy wolicie bardziej wyraziste kolory? 

                                                                                                             Buziaki,
                                                                                                                Gosia

środa, 26 lutego 2014

Kolekcja na środę: perfumy

Może się wydawać, że kosmetyków mam w bród a moja toaletka ugina się od ich ciężaru. Przyznaję, że mam ich dużo ale nie jest ich masakrycznie dużo a moja kolekcja w porównaniu ze zbiorami innych blogerek to pikuś. Wydaje mi się, że kosmetyków mam akurat, nakładając podkład mam wybór ale nie jest tak, że do wyboru mam 15 różnych buteleczek i nie wiem czego tego dnia użyć. Dlatego postanowiłam zapoczątkować na blogu serię postów, narazie pod roboczą nazwą Kolekcja na środę a pierwszym postem tej serii niech będzie zbiór, który jest u mnie najmniejszy czyli perfumy. Przez pewien okres czasu miałam ich dużo za dużo, mając ich tyle nie wiedziałam czym się spryskać i wychodziło tak, że nie pachniałam niczym. Sukcesywnie zużywałam bądź oddawałam siostrze aż udało mi się zejść do liczby, która moim zdaniem jest bardzo optymalna a ja sama nie kupiłam sobie żadnych perfum od półtora roku, raz czy dwa dostałam je jako prezent. Nie będę przedłużać, same zobaczcie.


Mam pięć flakoników i bardzo mi z tym dobrze. Nie ukrywam, że jest sporo zapachów, które chcę mieć ale zakupy perfumowe muszą poczekać. Obiecałam sobie, że następne perfumy kupię sobie dopiero kiedy zdenkuję dwie flaszki z tej gromadki.


I chyba jestem na dobrej drodze do tego - Lady Gaga Fame mam chyba od dwóch lat i był to prezent, który wybrałam sama. Nie żeby flakonik bardzo mi się podobał ale byłam ciekawa tych perfum, które miały pachnąć krwią i potem. Na całe szczęście tak chyba nie jest, jest to zapach dość przyjemny ale mało oryginalny.
Beyonce Heat jako pierwsze pójdą do zdenkowania, jest już tyci tyci. Zapach dość przesłodzony ale z nutką tajemniczości. Niestety używany zbyt często powoduje u mnie okropny ból głowy, dlatego bimbam się z nim od kilku lat.

Dwa flakoniki ze stajni Marc Jacobs. Pierwsze, Daisy z Pop Art Edition dostałam na Święta ponad trzy lata temu. Trzymam je w oryginalnym kartoniku, z dala od światła i nadal pachną tak samo, jak oryginalna wersja Daisy, czyli radośnie i beztrosko. Drugie, Dot, kupiłam kiedy tylko ujrzały światło dzienne dwa lata temu, ostatnio trochę o nim zapomniałam ale na wiosnę/lato będą jak znalazł bo to idealna kwiatowo-owocowa mieszanka.
Ostatnimi perfumami jakie posiadam i jakie dostałam na zeszłe Święta to Viva La Juicy La Fleur z Juicy Couture i to zdecydowanie one teraz królują bo używam ich bardzo często. Wyczuwam w nich delikatną mieszankę cytrusów i kwiatów. Jest świeży i bardzo dziewczęcy.

Jak widać moja gromadka perfumowa jest bardzo skromna. Znacie te perfumy? Jakie zapachy najbardziej do Was przemawiają? Jestem ciekawa ile flakoników perfum macie w swojej kolekcji? 

                                                                                                                           Buziaki, 
                                                                                                                              Gosia

poniedziałek, 24 lutego 2014

MAC Up the Amp - pomadka do ust o wykończeniu Amplified

Chyba dawno nie było u mnie żadnej pomadki do ust? A skoro dzisiaj mamy ten nieszczęsny poniedziałek to może warto byłoby zacząć tydzień łatwym i przyjemnym tematem - do spełnienia tej funkcji wybrałam MACową pomadkę do ust w moim ulubionym wykończeniu Amplified. Owe wykończenie opisałam już nie raz ale zrobię to po raz kolejny, pozwalając sobie zacytować samą siebie ;) 'Wykończenie Amplified oznacza, że szminki odznaczają się lekkością z jaką suną po ustach, kremową konsystencją i intensywnymi, mocno napigmentowanymi kolorami.


W grudniu, do salonu MACa zaniosłam 6 pustych opakowań z zamiarem wymienienia ich na pomadkę do ust w ramach Back to MAC. A stojąc przy stoisku ze szminkami za cholerę nie wiedziałam czego chcę. Gdzieś po głowie chodził mi odcień Lavender Whip, który widziałam gdzieś w gazecie ale okazało się, że to limitka, nie ma i nie będzie. Jedyne czego byłam pewna to wykończenie i po mozolnych testach naręcznych szminek Amplified moje serce podbiła Up the Amp. 


Możliwe, że to tylko moje zdanie ale ten odcień jest PRZEpiękny. To róż, lawenda i śliwka, które razem tworzą ciekawy, nieco jagodowy, kolor.


I tak jak w przypadku pomadek o tym samym wykończeniu, jest bardzo trwała na ustach (5-6 godzin, przy piciu i jedzeniu ok 3-4 godziny) nie wysusza ich a co więcej delikatnie je nawilża. Nie wylewa się poza kontur ust, zjada się dość równomiernie, pozostawiając ust delikatnie zabarwione. Czego chcieć więcej?
3g szminka kosztuje 86zł.



Jeżeli szukacie szminki, która zachwyca soczystym kolorem a jednocześnie jest kobieca i dość delikatna koniecznie sięgnijcie po Up the Amp :)

                                                                                                                           Buziaki, 
                                                                                                                              Gosia

niedziela, 23 lutego 2014

Urban Decay, paleta cieni Naked 3 - warto?

Kiedy w listopadzie pojawiły się się pierwsze zapowiedzi tej palety nie miałam najmniejszego zamiaru jej kupować ;) bałam się tych różowych odcieni, które w Internecie wydawały się być za bardzo różowe ale mam słabą wolę i uległam - w dzień premiery kupiłam moją własną Naked 3 z Urban Decay. W miarę szybko podzieliłam się też z Wami zdjęciami tej paletki i moimi pierwszymi wrażeniami po wymacaniu jej, o tu KLIK KLIK.



Używam jej już od dwóch miesięcy i skłamałabym mówiąc, że nie towarzyszy mi niemal codziennie. Uwielbiam to co można wyczarować na powiekach tymi kolorami - makijaż dzienny, wieczorowy? No problemo. 
Warto chyba jednak zaznaczyć, że nie jest to kolorystyka, która będzie pasowała każdemu. Mam brązowe oczy i wydaje mi się, że różowości tej palety podkreślają moją tęczówkę. Ale! Moja siostra ma niebiesko/zielone oczy i przy nieuważnym dobraniu kolorów cieni wyglądała komicznie i niezdrowo.


Nie mogę wypowiedzieć się na temat trwałości tych cieni, zawsze używam bazy pod cienie a na niej trwałość jest imponująco wielogodzinna. Dust, Buzz i Trick sprawiają trochę problemów, co wyszło dopiero po czasie, są zbyt sypkie ale zwilżony pędzelek i wklepywanie zamiast rozcierania cieni załatwia sprawę.

Dosłownie przed chwilą wpadł mi do głowy pewien pomysł, który będę realizować w tym tygodniu ale wydaje mi się, że Dust mógłby być używany jako rozświetlacz do twarzy a Burnout, Limit i Buzz zmieszane razem mogą dać radę jako róż do policzków. Może Ameryki nie odkryłam ale możliwe, że coś w tym jest i osoby często podróżujące i nie mogące pozwolić sobie na posiadanie przy sobie zbyt wielu kosmetyków mogłyby zadowolić się jedynie tą paletką.

Oczywiście, nie jest to paletka dla wszystkich ale jeżeli tak jak ja możecie pozwolić sobie na noszenie różowści na powiekach, wiecie, że będzie używać każdego cienia z tej paletki (żaden nie pozostał u mnie nieruszony, wszytskie kolory świetnie się ze sobą blendują i do siebie pasują) a kolorystyka paletki wpadła Wam w oko śmiało po nią sięgnijcie.
I, chyba już tradycyjnie, pozwolę sobie na trochę matematyki. Paletka kosztuje 44 euro, w środku znajduje się 12 cieni, które nie są dostępne w regularnej sprzedaży ale gdyby były to 18 euro za cień co byłoby równowartością 216 euro, a tak za każdy cień w Naked 3 płacimy 3 euro z groszami. Znowu zrobiłam interes życia.

Mam teraz ochotę na Naked 1 ale to chyba ze zwykłej potrzeby skompletowania wszystkich paletek z serii Naked bo Naked 2 poszła trochę w odstawkę. Będę musiała się na tym zastanowić ale narazie nadal będę wielbić Naked 3, za kolory, na które na początku tak psioczyłam i łatwość aplikacji. 
Pod ostatnim postem o tej paletce zdania były dość podzielone, jestem ciekawa czy zmieniłyście zdanie co do tej paletki? Skusiłyście się już na nią?

                                                                                                            Buziaki,
                                                                                                               Gosia

sobota, 22 lutego 2014

Debs/Prom/Debutante Ball 2009

Jak zwał tak zwał ale chyba wiadomo o co chodzi. Do napisania tego postu zbierałam się prawie od miesiąca i nadal nie jestem pewna co napisać bo nie chcę żeby wyszedł z tego długi esej. Wybaczcie zdjęcia okropnej jakości, nikt nie ogarniał apratu ;) do tego długo wybierałam zdjęcia, które chciałabym Wam pokazać, w 2009 roku nie miałam zbyt dużego pojęcia o makijażu, do tego włosy spalone u fryzjera i już miałam porzucić pomysł tego posta ale carpe diem, hakuna matata, que sera sera. 



Zacznę od tego, że o ile w Polsce studniówki zawsze są mniej więcej w tym samym okresie to w Irlandii wszystko zależy od szkoły [mały dygresja na temat secondary school, 3 lata nauki w tejże szkole kończy Junior Cert, który może być odpowiednikiem egzaminu gimnazjalnego, 4 rok to tzw. transition year i nie jest on obowiązkowy. Liceum to 5 i 6 rok, zakończony maturą czyli Leaving Cert w czerwcu]. I to od szkoły zależy czy Debs (jak to się mówi w moich regionach) czy Prom (jak to jest w innych hrabstwach) jest rok przed maturą, kilka miesięcy przed czy po. U mnie od lat Debs odbywa się pod koniec sierpnia, jakieś dwa tygodnie po odebraniu wyników matury.


W sierpniu 2009 na Debs wybrałam się jako osoba towarzysząca. Nie miałam pojęcia w jakiej sukience chcę wystąpić i dopiero kilka tygodni przed samym balem znalazłam tą jedyną na super przecenie w Coast i zapłaciłam za nią 70euro. Podobało mi się, że była biała, lekka i trochę w stylu Marilyn Monroe. W pasie przepasana była zieloną i kremową wstążeczką a z boku przypięty miała mały bukiecik. W 2009 roku nikt nie miał na sobie białej sukienki - królowały granatowe, bordowe, kwieciste i fioletowe suknie, proste i do ziemi - więc moja naprawdę się wyróżniała.

W tym samym sklepie dobrałam do sukienki torebkę, która nie pomieściła nic oprócz telefonu i błyszczyka ;) ale pasowała do wstążeczki. W zamyśle na ramionach miałam mieć zarzucony szal ale finalnie porzuciłam ten pomysł i wystąpiłam bez.
Z butami miałam problem, kupiłam dwie podobne pary sandałków - srebrne z bling bling. Na Debs zdecydowałam się na sandałki, które były pokryte większą ilością diamencików.


Z włosami miałam problem. Według fryzjerki były blond, według mnie śnieżnobiałe ale co było zrobić, musiałam tak iść do ludzi. Fyzurę na głowie wyczarowała mi siostra :) wiedziałam, że do sukienki z odkrytymi ramionami muszę mieć spięte włosy. Notabene, w tej samej fryzurze (tylko innym kolorze włosów) wystąpiłam na moim własnym Debs.


Makijażowo nie będę się wypowiadać bo nie wiem co mnie opałętało żeby na powieki napakować jakiś jasny cień (przypomniało mi się, to były poczwórne cienie Isa Dora), do tego niewyraźne usta i brwi, które były jak niteczki.
A, na paznokciach miałam sztuczne paznokcie, które były za długie ale nie miałam czasu na spiłowanie i które założyłam zbyt wcześnie przez co rajstopy zakładała mi siostra.


No i biżuteria. Najpierw miało być skromnie, w Accessorize kupiłam naszyjnik z ciemnego metalu nieszlachetnego z dodatkiem delikatnych, pastelowych motylków, kwiatków i czegośtam jeszcze. Ale w oko wpadła mi ta cudowna, efektowna i błyszcząca kolia z (sztucznych) diamentów, którą potem sprezentował mi tata. Długie kolczyki to był prezent od mamy i było to kilka wiszących diamencików, które idealnie pasowały do naszyjnika.

Zdjęć z balu nie mam bo aparat nie zmieścił mi się do torebki. Cała impreza zaczęła się o 16,  jednym z dwóch hoteli, które są w okolicy, kiedy każda para miała robione zdjęcia przez profesjonalnego fotografa a do obiadokolacji zasiedliśmy po 18. Do teraz pamiętam, że dostałam okropny makaron z kurczakiem, który był bezsmakowy a na deser rozciapcianą szarlotkę. Jak dobrze, że to nie ja płaciłam za bilety ;) Po posiłku do tańca przygrywał nam zespół, który robił wtedy furorę a zaraz po nim, DJ.
Bal skończył się po 3 w nocy -  w planach była impreza domowa ale pomysł spalił na panewce i wszyscy rozpierzchli się do domu.

To taka mała relacja w skrócie :) Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam i dajcie mi znać czy chcecie kilka zdjęć z mojego własnego balu. Jestem ciekawa jakie sukienki królowały na Waszych balach/studniówkach :) 

                                                                                             Buziaki, 
                                                                                                Gosia

piątek, 21 lutego 2014

MAC Fluidline Blitz&Glitz - żelowy eyeliner

Kreski na powiekach noszę już od kilku lat (co nie znaczy, że sztukę ich malowania mam już opanowaną do perfekcji ale to inna historia). Zdążyłam przetestować kilka różnych form ich aplikacji, zaczynając od kredek, przez eyelinery w pisaku na żelowych kończąc. I to chyba ta ostatnia opcja najbardziej przypadła mi do gustu, zaraz po tym jak kupiłam żelowy eyeliner Maybelline stwierdziłam, że to jest to. Ale Maybelline szybko przestał mi wystarczać, potrzebowałam świeżej krwi. Jakiś czas temu zobaczyłam u Iwetto notkę o pewnym Fluidline z MAC. Co prawda notka nie była pochwalna ale omawiany osobnik, a raczej jego odcień wpadł mi w oko. Chodzi o kolor Blitz & Glitz.



Owy pan zamknięty jest w szklanym słoiczku, który zawiera 3g produktu. Podobno najlepiej kiedy kosmetyki w żelowej formie stoją na głowie, tj. na wieczku, żeby zapobiec wysychania zawartości.

Mam nadzieję, że widać dokładnie na zdjęciach kolor eyelinera bo nie jest to zwykła czerń, a czerń z milionem odbijających światło drobinek, które nadają spojrzeniu głębi, odrobiny zalotności i błysku w oku. Drobinki nie są jednak nachalne, eyeliner można z powodzeniem nosić w ciągu dnia, ot, nie jest to pusta i zwykła czerń.

I tu zaczynam moje hymny pochwalne, nie wiem czy każdy fluidline jest taki czy to tylko ten odcień, ale Blitz&Glitz jest niesamowicie trwały, wytrzymuje na powiece cały dzień nawet w ekstremalnych warunkach (a wiemo czym mówię). Nie kseruje się na powiece, nie ściera się w wewnętrznym kąciku. Ale, co ważne, przy pierwszych użyciach był bardziej płynny, musiał trochę odleżakować aż przybrał normalną formę. Mimo wszystko nie sprawia żadnych problemów przy demakijażu. Uważam, że jest bardzo ... plastyczny, łatwo nim namalować i cienkie i grube kreski, stopniując intensywność koloru, gładko sunie po powiece.

Dzięki Glitz&Blitz mam ochotę na adoptowanie kolejnych odcieniu Fluidline, co prawda ich cena (74zl) nie jest niska ale biorąc pod uwagę jakość, szeroką gamę kolorystyczną i wydajność (używam go prawie codziennie od listopada a zużyłam może 1/10 słoiczka) naprawdę warto w nie zainwestować. 

Jestem ciekawa czy Blitz&Glitz wpadł Wam w oko? Jakie inne kolory Fluidline polecacie? A może macie w swoich zasobach tańsze odpowiedniki tego żelowego eyelinera? 

czwartek, 20 lutego 2014

Pozbywam się kosmetyków

Zrobiłam małe porządki w moich kosmetycznych zasobach i odrzuciłam kilka rzeczy, których nie potrzebuję albo już mi się nie podobają. Może któraś z Was będzie chciała coś przygarnąć?


Zapraszam tutaj KLIK KLIK KLIK

środa, 19 lutego 2014

BeneFit Hoola - bronzer

Czy Wy też tak macie, że kiedy w Waszych zasobach pojawi się nowy kosmetyk musicie czym prędzej zrobić mu zdjęcia? Albo nie używacie czegoś dopóki tego nie obfocicie? Ja tak mam, jak kosmetyk jest używany to zapomnij, zdjęć mu nie zrobię bo lubię oglądać (nie tylko u siebie ale u innych też) zdjęcia czystych produktów, kremów bez odlepiających się etykietek, niepołamanych kredek do oczu a nie do połowy zjedzonej szminki. Tak mam i już. 
Z czeluści laptopa wyciągam zdjęcia, które zrobiłam już jakiś czas temu, gdzie widzę, że moje zdolności do fotografii były nikłe ale są to zdjęcia rzeczy, których stan na dzień dzisiejszy nie nadaje się do pokazania publicznie. 
Pierwszym z takich produktów jest bronzer Hoola z BeneFit


To chyba jeden z pierwszych kosmetyków z BeneFit, który do mnie trafił i w którym od razu się zakochałam. Jednak nadal mam ambiwalentne uczucia co do opakowań w których BeneFitowe róże i bronzery się znajdują - kartonik w kształcie małego kwadratu? Raz mi to nie przeszkadza a raz wkurza niesamowicie bo za taką cenę mogłybyśmy dostać cos porządniejszego.


Chyba do każdego kosmetyku w kamieniu dołączony jest pędzelek, a raczej parodia pędzla, którym co najwyżej można sobie plecy podrapać.


Skoro już sobie ponarzekałam przejdźmy do tego co mi w sercu Hoola kiedy używam tego bronzera ;) I chyba powinnam zacząć od koloru, który według mnie jest bardzo uniwersalny. Jasny, ciepły i naturalny brąz, który ma w sobie coś z mlecznej czekolady, za to bez krzty pomarańczy. Używałam go ja, kilka miesięcy temu oddałam go siostrze, która ma inny odcień cery, i obu bardzo on nam pasował. Chyba nawet niewprawna ręka nie zrobiłaby sobie krzywdy tym bezpiecznym kolorem. 


Owy brąz nie ma w sobie żadnych drobinek, jest całkowicie matowy. Oczywiście można stopniować jego intensywność, łatwo się rozciera i nie tworzy nieestetycznych brudnych plam. 


Gdzieś wyczytałam, że Hoola schodzi z twarzy nierównomiernie ale u mnie nigdy to się nie zdarzyło podejrzewam, że dużo zależy do typu cery i przygotowania jej pod makijaż? Nie wiem, tak tylko zgaduję. 

Bronzer nie jest tani bo za 11g pudełko zapłacimy 149zł ale weźmy pod uwagę, że jest bardzo wydajny. Wspomniałam Wam, że używałam go ja, teraz używa go moja siostra, która posiada tylko ten jedyny bronzer i nie zapowiada się, żeby się szybko zdenkował. Tak teraz myślę, że trochę się zanim stęskniłam i możliwe, że będzie miał przymusową przeprowadzkę z jednej toaletki do drugiej.

Wpadła Wam Hoola w oko? Jakich bronzerów używacie?

                                                                                                   Buziaki, 
                                                                                                        Gosia

wtorek, 18 lutego 2014

MAC Veluxe Brow Liner - ołówek do brwi

Jeszcze jakieś dwa lata temu nie wiedziałam co się robi z brwiami. Oczywiście regulowałam je ale żeby jakoś je podkreślić czy zaznaczyć? A w życiu! Nie mam złych brwi, co prawda mają dość mysi kolor, zostały zaatakowane przez niedoszłą kosmetyczkę i jeszcze nie doszły do siebie a ja sama trochę przeholowałam z regulacją i muszę je teraz zapuszczać, co zresztą zobaczycie na zdjęciu niżej. Ale mają potencjał a ja nie wyobrażam sobie teraz omijania brwi przy codziennym makijażu, bez tego czuję się jakaś naga. Musze jeszcze zaznaczyć, że uwielbiam siebie w mocno zaznaczonych brwiach, muszą takie być i już.
Mam teraz dwa sposoby na podkreślenie brwi - albo używać skośnego pędzelka i jednego z MACowych cieni albo kiedy nie mam za dużo czasu na wymuskanie brwi używam tego cudeńka z MAC


Veluxe Brow Liner czyli ołówki do brwi pochodzi ze stałej kolekcji w której do wyboru jest 5 różnych odcieni - ja jako fanka ciemnych brwi wybrałam najciemniejszy z nich Deep Dark Brunette. 



Ów odcień to ciemna i ciepła czekoladka, która (wydaje mi się) pasuje i do mojej jasnej cery i włosów i brązowych oczu bez żadnego groteskowego efektu.


Grzebyk znajdujący się po drugiej stronie ołówka jest nawet poręczny i tylko jego używam do wyczesania brwi.
Sam ołówek nie jest ani za twardy ani za miękki - nie ma nic gorszego niż kredki twarde jak skała, które mogą posłużyć jako instrument do tatuażu. Jego dość dziwna, bo pudrowa konsystencja, sprawdza się naprawdę idealnie - brwi wyglądają naturalnie, nie widać, że są narysowane a co najważniejsze, mimo swojej miękkości nie blakną na brwiach i wyciągam z nich tyle ile się da.


Kredka o wadze 1.19g kosztuje sporo bo 77zł ale wydaje mi się, że warto. Tym bardziej, że nie muszę jej temperować zbyt często a używam jej 3-4 razy w tygodniu od września.

Kiedy zaczęłyście podkreślać brwi? Czego używacie w tym celu?

                                                                                                   Buziaki,
                                                                                                          Gosia

poniedziałek, 17 lutego 2014

Dzień Kota <3

Ekhem, ekhem ... Pazury połamię sobie na tej cholernej klawiaturze! Moje drogie kocurki, jak wiecie dzisiaj świętujemy nasz dzień. Nie żeby Dzień Kota nie był codziennie, co to to nie, ale skoro człowieki chcą obsypać nas dzisiaj większą ilością jedzenia nie odmawiajmy! Podejrzewam, że również wiecie że zbliżają się wybory prezydenckie a ja jestem jedną z kandydatów na to stanowisko. Dlatego zanim złożę Wam życzenia płynące prosto z mojego futrzastego serduszka postanowiłam skorzystać z okazji i trochę Wam o sobie opowiedzieć ...



To zdjęcie niedługo opanuje cały świat! Te stanowcze, nie znoszące sprzeciwu spojrzenie to mój znak firmowy. Od razu widać, że pewnie patrzę w przyszłość i postaram się być jak najlepszym prezydentem. 'Darmowa kocimiętka dla wszystkich!' to jedno z moich haseł wyborczych.


A wszystko zaczęło się pewnego październikowego ranka prawie pięć lat temu, kiedy koci bocian odstawił mnie nie do tego domu. 'A niech to mysz trzaśnie' pomyślałam kiedy cztery człowieki (plus pies) oglądali mnie z każdej strony i wymieniali między sobą komentarze na mój temat. 'Ooo, jakiś dziwny ten. Jakby go tu nazwać ... Może Oddie bo jest odd?'


O koci bogowie! To zdjęcie nie powinno ujrzeć światła dziennego! Jak ja mogłam pomyśleć że pies może być moją mamą? Chociaż ... moi drodzy wyborcy, jak widać potrafię nawiązać dialog z każdą społecznością (opróćz królików, króliki mnie przerażają) co zawsze wychodzi na kocią korzyść.


Dwa miesiące po tym jak trafiłam do mojego domu z kota zrobił się ... zając kotka (na szczęście nie była cała w buraczkach) a moje imię nabrało kobiecości bo nazywano mnie wtedy Oddiette.


Przylgnęło wtedy do mnie sporo innych imion: Odzia Smrodzia ( żeby było bardziej światowo funkcjonuję również jako Oddie Smrodi), Kot Grzmot, Odziątko, Julia.


Niestraszne mi są żadne wyzwania i żadne wysokości. Lubię szybką i dobrą zabawę - kiedyś chodziłam do klubu 'Na drzewie', potem przybyło mi trochę ciałka i musiałam się przerzucić na 'Kartonik' ale obydwa to najlepsze kluby w mieście.


Halo, nie zasypiać! Muszę Wam zdradzić, że kiedy jestem zła czerwienieje mi nos!

Nigdy nie ufajcie człowiekom! Mówią Wam, że idziecie na plażę, kuweta taka wielka, wow, piasek taki miękki ...


A tu bang! musicie przypomnieć sobie jak się pływa! Brrr ... na samą myśl o tamtym dniu wysuwają mi się pazury.


Wracając do mojego planu wyborczego - kiedy zostanę prezydentem będę żądać zmiany ustroju. Musimy znowu być bogami! Rządzić całym światem! Nikt nie stanie nam na przeszkodzie. Podczas procesu adopcyjnego to my będziemy wybierać sobie człowieków a nie oni nas! Będziemy stawiać warunki, wymagać i egzekwować. Głosujcie na kandydatkę numer 1 - Oddiette!


Ja wiem, że królowa jest tylko jedna i jestem nią ja ale Wy też możecie dołączyć do mojej królewskiej świty.


Jak widać na załączonym obrazku jestem urodzoną modelką i aparat mnie uwielbia! Nie żebym nie była skromna ale taka prawda ...


Hue hue, jestem masełkiem połóż szynkę ;) Mam nadzieję, że urzekła Was moja historia i mogę liczyć na Wasze głos przy nadchodzących wyborach.

Z tego miejsca chciałam złożyć życzenia moim wszystkim kocim przyjaciołom:
miłych człowieków,
wygodnego łożeczka,
pierwszorzędnego mleczka,
wielu zabawek,
ciepłych przytulanek,
hitowych mruczanek,
kocimiętki dwa woreczki,
pełnej miseczki
i myszek w bród,
nich nigdy nie ciągnie się za nami smród!

                                             Mruczanki i mizianki, 
                   Oddiette