wtorek, 30 lipca 2013

LilOddiette skończyła roczek! Urodzinowe rozdanie

W czerwcu minął rok odkąd zaczęłam moją przygodę z blogowaniem. Wpadłam po uszy, mimo że nie zawsze jestem systematyczna w pisaniu ale uwielbiam to robić. Kocham czytać Wasze komentarze i kocham odwiedzać Wasze blogi. Nie zawsze robię to regularnie i nie zawsze komentuję ale słowo kociary, że u Was 'bywam'. Poznałam wirtualnie wiele z Was, niektóre są zakręcone bardziej (Aswertyno, wiesz może o kim mowa?), niektóre mniej ale każda z Was wiele wnosi do mojego bloga, współtworzycie go razem ze mną. Dziękuję!

W ramach podziękowanie skompletowałam dla Was mały prezent urodzinowy, który wygląda tak
Nie będę się rozpisywać co tu jest bo chyba wszystko widać: znajdziecie tu kosmetyki Soap and Glory, Mane'n Tail, TBS ... Chętnie odpowiem na jakiekolwiek pytania. Dodam jedynie, że MACowa szminka jest w odcieniu "O".
Wszystkie kosmetyki są nowe, nie otwierane i zakupione przeze mnie.

Jeżeli macie ochotę na wzięcie udział w rozdaniu, wystarczy, że jesteście publicznymi obserwatorami bloga i wypełnicie poniższy formularz. Jeżeli macie ochotę na większą szansę wygranej możecie ale nie musicie:
  • polubić mnie na Facebooku (2 losy),
  •  napisać notkę o rozdaniu na swoim blogu (3 losy) 
  • wstawić powyższy banner (2 losy) 
  • dodać mnie do blogrolla (2 losy)
Moje top spamiary też zostaną nagrodzone o ile będą chciały wziąć udział w rozdaniu. Będzie mi miło jeżeli odpowiecie na ostatnie pytanie w formularzu i napiszecie mi co chciałybyście zmienić na moim blogu.

Regulamin
 
  • Rozdanie trwa od 30.07.13 do 30.08.13 .Wyniki podam w przeciągu tygodnia a na adres do wysyłki będę czekać równe trzy dni
  • Osoby niepełnoletnie, osoby prowadzące blogi wyłącznie rozdaniowe nie będą brane pod uwagę, proszę o uczciwość! Oczywiście osoby, które zgłosiły się do poprzedniego rozdania a zaraz po ogłoszeniu wyników przestały obserwować też nie będą brane pod uwagę podczas losowania
  • Zgłoszenia nie wysłane przez formularz nie będą brane pod uwagę.  

                                                                                                                                         Powodzenia!
                                                                                                                                       

niedziela, 28 lipca 2013

Peeling dla mięczaków - Balea, Peeling Indian Chai

Produkty Balea chodziły za mną od ponad roku, a to co jest niedostępne kusi nas jeszcze bardziej. Bohater dzisiejsze notki to coś co znalazłam w paczce od Gosi jakiś czas temu i pełna entuzjazmu zabrałam się za testowanie peelingu Indian Chai.


Opakowanie kojarzy mi się z okresem świątecznym i pachnie w sumie podobnie. Słodko, trochę waniliowo, trochę korzenno - pod względem zapachowym prysznic z tym panem był samą przyjemnością. O ile zapach jest mocny w czasie kąpieli o tyle nie jest on trwały. Po wyjściu spod prysznica nie ma po nim ani śladu.



Żel (peeling?) ma dosyć gęstą konsystencję co dla mnie jest wielkim plusem bo nie przelewa się przez palce i nie ląduje w odpływie. Ale, konsystencja to jedyny pozytywny aspekt wydajności tego myjka. Iż ponieważ bo ten peeling słabo zdziera. Ba, on nie zdziera wcale! Tylko lekko drapie a nie tego oczekuję od peelingu. 
Co prawda, nie wysusza skóry ani nie podrażnia skóry. Miałam wrażenie, ze lekko nawilża ale ręki nie dam. 




  Oczywiście była to limitowana edycja z zimy(?), na wiosnę Balea przygotowała peeling z limonką i maślanką, który mam zachomikowany w jednym z kartonów ale nie rwę się do jego użycia. Spodziewałam się dobrego zdzieraka a dostałam żel pod prysznic z kilkoma ziarenkami zdzierającymi.


Macie jakieś doświadczenia z peelingami Balea? 

                                                                                                 Buziaki, 
                                                                              Ja i mój kot

środa, 24 lipca 2013

Bez Eurydyki - MAC Tropical Taboo: Orpheus

Wakacje rozleniwiły mnie do reszty i zaniedbałam bloga jak się patrzy. Winą za to obarczam piękną pogodę, która towarzyszyła mi przez ostatnie dwa tygodnie. Dzisiaj leje jak z cebra a jak spięłam pośladki i w końcu udało mi się usiąść przy laptopie na dłużej niż 5 minut. Co jest dzisiaj na tapecie? Nic innego jak kolejna rzecz z limitowanej edycji MACa Tropical Taboo. Jak już wspomniałam przy notce o błyszczyku z tej kolekcji, przy macankach na stoisku prawie nic mnie nie zachwyciło, oprócz tej kredki do oczu. A chodzi o kredkę w oryginalnym odcieniu Orpheus. 


Orpheus to dziwny kolor. Niby ma to być czerń z domieszką perły a w rzeczywistości jest to ciemny brąz poprzetykany złotą nitką ale czasami, w zależności od światła, przypomina kolor cienie do powiek Catrice C'mon Chameleon. Taki z niego cudak. Z tego co wiem, kredki Kohl Power Eye (a przynajmniej nie ten odcień) nie są w regularnej ofercie czego żałuję ale kiedy tylko pojawi się następna okazja zainwestuję jeszcze raz w ten odcień bo od początku kocham go miłością dozgonną.


Z łatwością można stopniować kolor kreski a nawet roztarta wygląda ciekawie i rozświetlająco. Nigdy nie miałam problemu z migrującym brokatem po twarzy. Co więcej kredka trzyma się nienaruszona powieki przez cały dzień. Sama kredka nie jest ani twarda ani miękka, z łatwością sunie po powiece.
Ja jestem na tak. Wybaczcie ale zdjęć naoczynych nie będzie, za każdym razem kiedy brałam się za robienie zdjęć wyglądałam jak wielki pasztet ;)

1.5g kredki kosztuje 75zł.

Lubicie takie kolory na powiece? A może skusiłyście się na coś z tej limitki?

                                                                                                              Buziaki,
                                                                                                           


 

środa, 17 lipca 2013

Na plaży fajnie jest - Lipcowy GlossyBox UK

Od tygodnia spędzam lwią część czasu na plaży - leżę plackiem, próbuję pływać, namiętnie wcieram w ciało kremy przeciwsłoneczne i poprawiam kapelusz na głowie. Raz się żyje, taka pogoda może się już nie powtórzyć i przez to trochę zaniedbuję bloga. Wyobraź sobie moje zadowolenie kiedy dostałam wczoraj lipcowy GlossyBox bo tematyka tego pudełka wręcz błagała o zrobienie zdjęć na plaży.

Z tego co zauważyłam polska i amerykańska edycja GB też zatrudniła takie pudełko. O ile lubię te zwykłe bladoróżowe pudełko, które dostaję co miesiąc o tyle ten morski wygląd tym razem był miłą zmianą.

GlossyBoxowa gazetka też została utrzymana w morskiej tonacji. Swoją drogą podczas robienia zdjęć wiał mocny wiatr i zdmuchnął mi tą nieszczęsną gazetkę. Biegłam za nią przez pół plaży (a biegać nie lubię) a kiedy już ją złapałam przypomniało mi się, że zostawiłam pudełko baaardzo blisko wody i już się bałam, że pochłonęły je morskie fale. Na szczęście tak się nie stało ;)

W tym miesiącu dostałam 3 (no tak jakby 4) pełnowymiarowe produkty  i 2 miniaturki. Oprócz jednej/dwóch rzeczy jestem zadowolona z zawartości pudełka i na pewno wszystko wykorzystam.


Odświeżająca mgiełka do twarzy z anatomicals - zdążyłam już jej użyć na plaży. Pachnie bardzo przyjemnie, jest lekka, nie ściąga skóry twarzy i nie sprawia, że jest ona lepka po użyciu. Zawiera ona ekstrakty z lawendy, róży, aloesu i oczaru wirginijskiego. Sama na pewno nie sięgnęłabym po ten spray a zapowiada się całkiem ciekawie, dzięki Glossy! 100ml sprayu kosztuje 6 funtów.



Jest i bling bling bling czyli naklejki na paznokcie z Essie. Nigdy nie używałam jeszcze takich naklejek i nie mogę się doczekać żeby je przykleić! Nie wiem tylko paczemu jest tam 18 naklejek? Czy przy drugiej aplikacji mam udać, że nie mam dwóch paznokci? Ciekawa jestem czy naprawdę wytrzymają do 10 dni - są drogie ale jeżeli są trwałe to na pewno zainwestuję w nowe naklejki. Za komplet zapłacimy 9.99 funtów.




O firmie Coola nigdy nie słyszałam ale to co dostałam mnie w pełni satysfakcjonuje. Jest to krem mineralny z SPF20 do twarzy z tintem. Nie zrobiłam jeszcze testów na twarzy i nie wiem czy ten kolor będzie mi pasował ale podejrzewam, że da radę. Jest w pełni naturalny, jego skład jest czytelny nawet dla takiego żółtodzioba jak ja. Czy jest jakiś minus? Tak - to, że jest go tylko 7ml. Możliwe, że pokuszę się o zakup pełnowymiarowego opakowania w przyszłe lato jeżeli się zaprzyjaźnimy. 50ml kremu kosztuje 29.99 funtów.


Spray do włosów z Alterna ma sprawić, że włosy po użyciu będą wyglądać jakbyśmy dopiero co wyszły z wody.Mam już podobny produkt z She Said Beauty ale jeszcze żadnego nie użyłam. Teraz starcza mi taplanie się w morzu, włosy sa falowane i ten blond look pasuje do lekko opalonej skóry, ale to tylko moje zdanie ;) Skład tego kosmetyku jest baaaardzo długi, nie wiem czy to dobrze czy źle ale dam mu szansę. Włosy nie ręka, odrosną.
Dostałam 25ml sprayu a za pełnowymiarowy 125ml produkt zapłacimy 23 funty.



Na koniec zostawiłam coś co nie do końca przypadło mi do gustu a chodzi o farbki do ust od Sleek. Nie jestem przekonana co do tych kolorów bo w pudełku znalazłam kolor łososiowy i brzoskwiniowy. Podobno można je ze sobą mieszać i możliwe, że stanę się małych alchemikiem na kilka minut. Narazie pozostawiam je nieotwarte, muszę się przespać z tą decyzją ;)
Za jedną, 8ml tubkę zapłacimy 4.99 funtów.

Jakby nie było, moje pudełko na oko warte jest 30 funtów i jestem w miarę zadowolona. Nie jestem pewna co te Sleekowe farbki mają wspólnego z morskimi, plażowymi klimatami ale nie będę się spierać. Spodobało się Wam to pudełko? Może jest coś o czym chciałybyście przeczytać w najbliższym czasie? A wczorajsza sesja zdjęciowa odbyła się w takim otoczeniu




                                                                                                   
                                                                                                                 Buziaki,
                                                                                                                  







sobota, 13 lipca 2013

Jesteś piękny, Narcyzie mój ... - MAC Tropical Taboo: Narcissus

Przyznaję, że oglądając zdjęcia najnowszej limitowanej kolekcji MACa, Tropical Taboo czułam, że to wszystko będzie moje. Kolory wydawały się być idealne na lato, i tak jak było w zamierzeniu, kusiły, kręciły i nęciły. W salonie MACa nie czułam już tego podekscytowania i wyszłam stamtąd tylko z dwoma rzeczami. Dzisiaj o pierwszej z nich, błyszczyku Creemsheen Glass w odcieniu Narcissus.

 Błyszczyki Creemsheen Glass są łatwe w aplikacji, nie wchodzą w żadne linie i zakamarki i w przeciwieństwie do Lipglassów nie zbierają paprochów, włosów ani żadnych innych niespodzianek bo nie są ani trochę klejące.



Narcissus to przepiękny bakłażan, który od tygodnia nie schodzi z moich ust. Uwielbiam go za wszystko: zdecydowany kolor, efekt jaki daje na ustach a także jego trwałość. Udaje mi się z niego wyciągnąć około 2 godzin. Nie jest źle, co?


Wydaje mi się, że to kolor na każdą porę roku. Ładnie odbija od lekko opalonej skóry ale będzie też wyglądał zjawiskowo w zimie, kontrastując z bladą twarzą, ale obawiam się, że do zimy zdążę go zdenkować.
Narcissus jest dostępny w sprzedaży za ok. 90zł.

Co sądzicie o Narcyzie? Lubicie takie kolory czy jesteście zwolenniczkami lekkich niczym obłoczek odcieni?

                                                                                                          Buziaki,
                                                                                                                 

poniedziałek, 8 lipca 2013

Nie ma to jak korektor! - BeneFit, FakeUp

Kocham kosmetyki w ładnym opakowaniu. A jak jeszcze sprawdzają się w swojej roli, to już tracę dla nich głowę. I tak właśnie oszalałam na punkcie korektoru pod oczy FakeUp od BeneFit (swoją drogą, wydaje mi się, że powoli idę w kierunku bycia BeneGirl). Drogą kupna nabyłam najjaśniejszy egzemplarz, w kolorze 01 Light wpadający w lekką żółć i ten kolor był strzał w dziesiątkę. Dostępne są jeszcze dwa inne odcienie 02 Medium i 03 Deep


Jakby to powiedzieć ... ten korektor korektorzy ;) i to całkiem dobrze. Ale od początku, kosmetyk zamknięty jest w pięknym opakowaniu, trochę imitującym opakowanie pomadki, nic dziwnego bo korektor sam w sobie ma kształt szminki i tak też działa - wysuwa się i wsuwa w ten sam sposób.


 Środek kosmetyku to korektor ale otacza go nawilżający brzeg - zawiera on ekstrakt z nasion jabłka i witaminę E. O ile dobrze rozumiem skład, jest tam też filtr przeciwsłoneczny. Nie mam ogromnych cieni pod oczami ale i tak lubię zamaskować tą lekką niedoskonałość cery i FakeUp sprawdza się w tym idealnie.  Maskuje to co powinien , wygładza tę delikatną skórę i dodatkowo nawilża.



Nakładam go na oczy bezpośrednio z sztyftu i lekko wklepuję palcem a skóra jest wtedy wygładzona, rozjaśniona i bardzo nawilżona. Krycie jest średnie ale tak jak wspomniałam, nie mam wielkich cieni pod oczami i takie krycie mnie zadowala. FakeUp jest trwały, na twarzy utrzymuje się cały dzień a pomimo tego, że jest dość ciężki przez te wszystkie olejki, nie wchodzi w zmarszczki i nie waży się. Pod oczami mam gładką skórę, niczym pupcia niemowlaka.

3.5g tego produktu kosztuje 115zł. Dużo ale jest to wydajny kosmetyk i podejrzewam, że często można upolować promocje na kosmetyki Bene. Ja jestem zadowolona z tego korektoru i kiedy tylko dotknie dna, kupię go jeszcze raz.

Oczywiście, na pewno pominęłam sporo ważnych kwestii ale od ponad tygodnia nie pisałam żadnej recenzji i nie mogę się w tym odnaleźć. Jeżeli macie jakiekolwiek pytania, chętnie na nie odpowiem.

Co sądzicie o tym korektorze?  Jaki jest Wasz ulubiony korektor pod oczy?

                                                                                                  Buziaki,
                                                                                     
                                                                                                  




wtorek, 2 lipca 2013

Nowości czerwca

O tym, że cały miesiąc się uczyłam i pisałam egzaminy już wiecie - trąbię przecież o tym od jakiegoś czasu. Nic dziwnego, że nie miałam czasu na żadne wycieczki po sklepach w tym miesiącu. Dopiero w zeszły piątek udało mi sie odstresować w najmilszy znany mi sposób - zakupy! Nie jest tego dużo ale obiecuję sobie, że odrobię wszelkie straty w lipcu.

Tak, tak. Mizernie to wygląda.

Niezastąpiona Gosia wysłała mi trzy butelki płynu micelarnego. Eveline jest już w użyciu ale nie wyrobiłam sobie jeszcze o nim żadnego zdania. Mam nadzieję, że te zapasy starczą mi na dłuższy czas ;)

Aussie, Aussie, Aussie. Chyba nie muszę nic o nich pisać? Nawilżający szampon i odżywka, jak zawsze ślicznie pachną. Do tego magiczna maska, w której zakochałam się już po pierwszym użyciu. Możliwe, że to złudne wrażenie, bo pełno w niej silikonów, ale te akurat służą moim włosom.



O biust też trzeba zadbać, prawda? Krem do Nip+Fab, ma ujędrnić, modelować i poprawić wygląd. Jak będzie? Tego sama jestem bardzo ciekawa.


Mój ukochany podrabiany Beauty Blender skończył swój żywot w koszu na śmieci musiałam sięgnąć po coś innego. Od dawna chciałam zainwestować w pędzle realTechniques ale nigdy nie było mi z nimi po drodze. W piątek trafiłam na stippling brush - nadal próbuję wypracować sobie odpowiednią techikę używania tego pędzla.
BeneFitowa nowość, czyli baza pod podkład Stay Flawless zaciekawiła mnie swoim opisem. Baza ta ma przyciągać jak magnes cząsteczki podkładu, który ma być trwalszy na skórze twarzy. Jeszcze nie rozpakowałam tej bazy więc nie wiem czy z tym magnezem to prawda ;)

Naszyjnik tego typu marzył mi się od dawna, miałam wrażenie, że będzie pasował do wszystko. W końcu udało się - siostra znalazła go w Dorothy Perkins ale nie martwcie się bo strojów dnia u mnie nie znajdziecie ;)

Stwierdziłam też, że brakuje mi kopertówek i nie wahałam się ani chwili kiedy w sklepie ujrzałam te dwie. Jedna to wielka, pudrowo różowa kopertówa a druga to mniejsza, oliwkowa z ćwiekami i dzyndzelkowym ogonkiem. Niach niach, nie mogę się doczekać na ich premierę.

To wszystko w tym miesiącu, czy jest coś o czym chciałybyście przeczytać?

                                                                                                                    Buziaki,