wtorek, 29 kwietnia 2014

Kwietniowe zużycia kosmetyczne

Zupełnie niespodziewanie kwiecień okazał się być miesiącem zużywania kosmetyków. Nie miałam wiele czasu na żadne kosmetyczne eksperymenty, w zamian sumiennie używałam tego co mam a chęć zużycia za wszelką cenę zeszła na dalszy plan. I dobrze, bez spiny zawsze wszystko lepiej mi wychodzi. W mijającym miesiącu udało mi się wrzucić do torby na wyrzutki 15 kosmetyków (w tym kilka miniatur) i jedną próbkę - a biorąc pod uwagę kategorie do których należą te kosmetyki uważam, że należy mi się poklepanie po plecach.



Włosowo nie zaszalałam. Korygujące odcień siwych i blond włosów szampon i odżywka Colour Renew John Frieda nie zrobiły na mnie spektakularnego wrażenia. Lekko ochładzały kolor, to fakt, ale odżywka okazała się też delikatnie obciążać włosy. Tego duetu używałam od września, z przerwą na zestaw z Soap&Glory KLIK. Nie planuję powrotu do tych produktów, chyba że szampon i odżywka, których używam teraz się nie sprawdzą. Kolejny żużyty produkt też jest sygnowany nazwiskiem John Frieda - miał być nabłyszczającym sprayem do włosów a okazał się być zwyklaczkiem bo żadnego nabłyszczenia nie odnotowałam.


Dwa pudełka temu w Powderpocket dostałam mianiaturę kremowego żelu pod prysznic z masłem Shea z The Body Shop. Zużyłam ją z przyjemnością, na pewno sięgnę po pełnowymiarowy produkt. Zdenkowała mi się też druga miniatura żelu pod prysznic, tym razem z Molton Brown. Dość mocny, męski zapach nie zachęcił mnie do zapoznania się z marką. Gdzieś tam leży saszetka po żelu Original Source o zapachu limonki, mam ich jeszcze spory zapas ale bardzo rzadko po nie sięgam. Masło do ciała Argan konystencją nie do końca przypominało masło ale gładkie, nawilżone ciało mi to wynagradzało. A żel/peeling Balea i jego dziwny, zupełnie nie mój zapach sprawił, że zdenkowanie go zajęło mi prawie rok.


Zamierzeniem notek z zużyciami są krótkie notatki o danym kosmetyku. Niestety, o 3 krokach Clinique mogłabym napisać całe wypracowanie i chyba poświęcę temu trio oddzielną notkę. Dla niecierpliwych: zawiodłam się. O czyściku do twarzy Buche de Noel z LUSH pisałam już tu KLIK. Dobry ale wolę Let the Good Times Roll.


Płyn micelarny beBeauty w żaden sposób mnie nie zachwycił. Micel jak micel. W dodatku okropnie irytowało mnie to, że zamykając butelkę wszystko dookoła było obryzgane. Pianka do mycia twarzy sygnowana Boots, bardzo mnie zachwyciła i to w pozytywnym znaczeniu. Tania, dobrze oczyszcza twarz, nie pozostawia uczucia ściągnięcia i nic a nic nie podrażnia. Kiedyś, kiedy jeszczw subskrybowała GB, w jednym z pudełek znalazłam bazę pod makijaż Primed&Ready z Collection 2000. Naprawdę godny polecenia produkt. Ostatnia jest miniaturka nawilżającego serum z Premae. Próbowałam użyć go kilka miesięcy temu kiedy miałam sajgon na twarzy, nie udało się bo za bardzo podrażniał i tak już zaognioną skórę. Dałam mu szansę kiedy cera wróciła do normy i towarzyszył mi przy wieczornej pielęgnacji jednak szału jakoś nie było.

To wszystko w kwietniu. Dajcie mi znać jakie macie opinie o tych kosmetykach!

                                                                                                                       Buziaki, 
                                                                                                             Gosia

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

MAC Saint Germain - lakier do paznokci

I znowu wypadłam z rytmu a blog zszedł na dalszy plan. Nowy domownik i bardziej pracowite dni pochłonęły mnie całkowicie i namnożyły mi sporo zaległości tu, na blogu. Żeby jakoś odrobić te straty a nie rzucać się od razu na głęboką wodę postanowiłam zacząć od czegoś bardzo lekkiego i przyjemnego. A co może sprawić większą przyjemność jak różowy lakier do paznokci?


MACowy lakier do paznokci o kremowym wykończeniu, i niemal neonowym różowym kolorze o nazwie Saint Germain (65zł) pojawia się, chyba, dość często w różnych limitowanych edycjach. Ostatnio była to A Fantasy of Flowers.



Lakier jest dość gęsty i pozostawia smugi na paznokciach, mimo to dwie warstwy lakieru plus lakier nawierzchniowy dają efekt, który mnie satysfakcjonuje. Wydaje mi się, że właśnie przez tą gęstość zbiera się po bokach paznokcia co chyba, niestety, widać na zdjęciach.
Pędzelek jest dość wąski ale dobrze mi się nim operuje. No i najważniejsze, trwałość. I tu mam problem bo pokryty Insta Dri odprysnął następnego dnia ale pokryty Brilliance Top Coat z Jessica (który dostałam w lutowym Podwerpocket KLIK) wytrzymał cztery dni po czym starły się jedynie końcówki.



A kolor? Gdzieś przeczytałam, że to pastelowy róż. A w życiu! Chyba że moja wizja pastelowego różu jest inna i niepoprawna. Wyrazisty, chłodny i dający po oczach-taki, według mnie, jest Saint Germain. Jestem bardzo ciekawa czy szminka dostępna w ofercie MAC o tej samej nazwie jest podobna kolorystycznie. Cóż, przekonam się niedługo ;)



Wpadł Wam w oko ten kolor? Jestem bardzo ciekawa co sądzicie o siostrzanej szmince tego pana?

                                                                                                Buziaki, 
                                                                                          Gosia



środa, 23 kwietnia 2014

Wyniki rozdania!

Ostatnie dni okazały się być bardzo wyczerpujące i wypełnione pracą - w końcu udało mi się wygospodarować chwilę czasu na ogłoszenie wyników rozdania z kosmetykami Soap&Glory. Zestaw tych kosmetyków trafi do


Gratuluję!

W formularzu rozdaniowym zapytałam jakie posty lubicie czytać najbardziej, jestem ciekawa czy chciałybyście poznać odpowiedzi?

                                                                                                            Gosia

środa, 16 kwietnia 2014

Kolekcja na środę - błyszczyki i konturówki do ust

Tradycyjnie, jak co środę przygotowałam zdjęcia kolejnej porcji moich zbiorów kosmetycznych. Co prawda o szminkach pisałam już tu, KLIK ale nie przedstawiłam Wam jeszcze moich błyszczyków i tym podobnych. Podczas szykowania tego postu uświadomiłam sobie, że błyszczyków mam sporo ale na razie nie mam parcia na zredukowanie tej liczby. Co więcej, mogłabym powiększyć tę gromadkę.



Zaczynając od moich ukochanych różowości i pochodnych - pierwsza po lewej jest kredka do ust Collistar w kolorze 205 Magenta. Nie sądziłam, że będę z niej tak zadowolona pod względem nie tylko koloru ale też trwałości i wykończenia. Obok niej, i do końca nie wiem dlaczego to tam postawiłam jest Baby Lips z Maybelline w okropnym kolorze Pink Punch, naprawdę nie wiem dlaczego zbiera tak dobre opinie w Internecie. Creemsheen Glass z MAC w odcieniu Narcissus KLIK. Kolor polubilam tak bardzo, że błyszczyk jest już prawie zdenkowany. Kredka Super Saturated Urban Decay w kolorze Love Child też należy do moich ulubieńców i nosząc ją czuję się trochę jak lalka Barbie. Muszę przyznać, że jestem trochę zawiedziona Chubby Stick z Clinique, spodziewałam się cudów a tu jednak fajerwerek nie ma. A kolor 07 Super Strawberry okazał się taki nijaki. Wracając do klimatów lalkie Barbie zostańmy przy kolejnym Cremesheen Glass MAC w kolorze Petite Indulgence KLIK, który pochodzi z ostatniej świątecznej LE. Ostatni jest balsam/błyszczyk Cherry Blossom z Figs&Rouge, który byłby ideałem gdyby nie jego trochę nachalny zapach.

L-R: Magenta, Pink Punch Narcissus, Love Child, Super Strawberry, Petit Indulgence, Cherry Blossom


Colour Saturation z MAC też pochodzi ze świątecznej limitki, KLIK. Uwielbiam go właśnie za to nasycenie koloru i mocno kremowe wykończenie. Apocalips z Rimmel prawdopodobnie powinien był się pojawić w poście o szminkach ale jakoś się nie złożyło. 303 Apocaliptic jest mocny, przykuwa uwagę i jest zupełnie nie do zdarcia.



Mlecznoróżowy Lipglass MAC w odcieniu Picture Pink miał być jak Turkish Delight z NARS ale jednak to nie był strzał w dziesiątkę. Trafił do mnie w zestawie z konturówką i szminką KLIK więc w takiej kombinacji najczęściej go używam. Kolejny Creemsheen MAC w kolorze Fashion Scoop KLIK nie porwał mnie na tyle żeby regularnie go używać. Miał być Turkish Delight i jest! NARSowy kultowy błyszczyk ma chyba tyle samo przeciwników co zwolenników a ja nadal jestem gdzieś pomiędzy. Ostatni jest MACowy Suntint wpadający w lekką pomarańcz Sea Mist, którego szczerze nie znoszę i czasami tylko nakładam go na noc.



Nie szaleję z drobinkami i takowych błyszczyków mam aż trzy. Dazzleglass MAC w odcieniu Dressed to Dazzle KLIK jest gęsty, lepki i ma masę drobinek. Czekam na cieplejsze dni bo uważam, że najładniej będzie wyglądać w pełnym słońcu. O błyszczyku z bareMinerals w kolorze Wild Honey nie mogę na razie nic powiedzieć bo trafił do mnie zaledwie kilka dni temu. Mini błyszczyk Lip Junkie z Urban Decay był dołączony do Naked 2 i polubiłam go tak bardzo, że w opakowaniu zostało go tylko tyci tyci.



To już prawie koniec :) na deser zostawiłam konturówki do ust bo posiadam ich zawrotną ilość, sztuk trzy. O MACowej Dervish pisałam całkiem nie dawno KLIK. Idealnie pasuje do większości, jak nie wszystkich, szminek, które posiadam. Konturówka z NYX w kolorze 817 Hot Red to też w dużej mierze nowy nabytek i nie udało mi się jej do końca przetestować. Ostatnia kredka to MACowa Embrace Me, która świetnie podbija kolor szminki Girl About Town KLIK.


Tak prezentuje się moja gromadka. Właśnie uświadomiłam sobie, że na zdjęciach brakuje co najmniej dwóch błyszczyków - Dandelion i Hoola z Benefit. Nic to, kiedyś je pokażę.

Ile blyszczyków i konturówek macie w swojej kolekcji? 

                                                                                                       Buziaki, 
                                                                                                Gosia

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Clinique Cheek Pop Blush w odcieniu Ginger Pop - róż do policzków

Clinique zawsze kojarzyła mi się jedynie z pielęgnacją, której nie miałam nawet ochoty testować. Nie tak dawno temu odkryłam, że firma ma też w ofercie kolorówkę, i okazuje się, że nie byle jaką bo najpierw zachwycił mnie lakier do paznokci KLIK a zaraz po nim najnowsze dziecko Clinique czyli róż do policzków Cheek Pop Blush (135zł). 



Z czterech dostępnych odcieni wybrałam dla siebie Ginger Pop(01), koral z lekką nutą czerwieni o satynowym wykończeniu. Od pierwszego testu w sklepie poczułam magię otaczającą ten róż. Wyglądający jak zwykły puder róż - może nie taki zwykły bo w formie pięknej margerytki - podczas aplikacji przybiera formę kremową i bardzo jedwabistą. W swojej kolekcji róży i bronzerów KLIK nie mam niczego co byłoby podobne do tego osobnika. Mam też wielką ochotę wydrapać sobie kawałek tego pana i dokładnie wymacać bo jego formuła bardzo mnie intryguje ale jest chyba na to za ładny.


Cheek Pop Blush zachwyca mnie pod każdym względem. Dzięki swojej kremowej formule świetnie nabiera się na pędzel zupełnie się nie osypując i nie pozostawiając plam. Ginger Pop na ręku został zamaszyście słocznięty ale tak naprawdę kolor można stopniować w zależności od nastroju, od lekko zaróżowionych policzków po mocniej zaznaczone lico.
Mimo że na co dzień preferuję u siebie delikatny rumieniec to jest on widoczny przez cały dzień. W przeciwieństwie do pudrowych róży, konsystencja różu Clinique sprawie, że nie siedzi on na policzkach a chyba trochę w nie wsiąka sprawiając, że jest naprawdę trwały.


Maziam się nim niemal codziennie od dobrych kilku tygodni a nadal nie stracił swojego kształtu.


Nie wiem czy na zdjęciu widać moje zarumienione lico - po przejrzeniu zdjęć na kilku różnych sprzętach okazuje się, że na każdym wyglądają inaczej. I mam klops na poniedziałek.

Wpadł Wam w oko któryś z Cheek Pop Blush?
                                                                                                          Buziaki, 
                                                                                                  Gosia

sobota, 12 kwietnia 2014

MAC Studio Moisture Fix SPF15 - nawilżający lotion do twarzy

Jakoś w grudniu potrzebowałam kremu nawilżającego a za cholerę nie wiedziałam po co sięgnąć. Spontanicznie postanowiłam, że najwyższa pora przetestować pielęgnację MAC. Uwielbiam ich kosmetyki kolorowe, rzadko trafiam na buble więc dlaczego nie pójść o krok dalej? I znowu przekonałam się, że najlepiej podejmuje mi się decyzje samej, bez żadnych konsultantek, które potrafią omamić i sprzedać co się da. Chciałam kremu, który będzie nawilżał, radził sobie z suchymi skórkami, które często mnie odwiedzają a dałam sobie wcisnąć coś co sprawdza się najlepiej jako baza pod podkład czyli Studio Moisture Fix SPF 15 (50ml/140zł).



I tu powinnam zadać sobie pytanie czy przygotować recenzję pod kątem lotionu nawilżającego czy bazy bo jako krem/lotion solo nie sprawdza się w ogóle. Co z tego, że szybko się wchłania, rozświetla, pachnie nienachalnie bo lekko owocowo skoro nie radzi sobie z suchymi partiami twarzy. Uczucie nawilżenia jest bardzo tymczasowe, kilkanaście minut po aplikacji skóra wraca do swojego wyjściowego stanu. SPF 15 może być kwestią dość sporną - dla osób, które lubią filty będzie to za mało, dla mnie nie ma to wielkiej różnicy ale o filtrach mam zdanie dość odmienne ;)



Dopiero nałożony chwilę po treściwszym kremie do twarzy lepiej przygotowuje twarz do makijażu. Wtedy rezygnuję z prawdziwej bazy bo Studio Moisture Fix wygładza i, jak już wspomniałam, rozświetla a potrzebna do tego jest naprawdę niewielka ilość. Ale to tylko tyle, za mało jak na produkt, który kosztuje dość sporo.

I chyba skończyła się moja przygoda z eksperymentami z pielęgnacją MAC. Chyba, że możecie mi polecić coś co naprawdę się sprawdza?

                                                                                                                  Buziaki, 
                                                                                                       Gosia

czwartek, 10 kwietnia 2014

Ostatni dzień rozdania

Te dwa tygodnie od ogłoszenia rozdania minęły jak z bicz trzasł! Wczoraj obchodziłam kolejne osiemnaste urodziny a zgodnie z umową dzisiaj jest ostatni dzień na zgłoszenie się do rozdania z kosmetykami Soap&Glory!

Jeżeli masz na nie ochotę a jeszcze się nie zgłosiłaś zapraszam do kliknięcia tu KLIK




                                                                                        Buziaki, 
                                                              Gosia




środa, 9 kwietnia 2014

Kolekcja na środę: cienie i pigmenty MAC

Jak Magda, KLIK słusznie zauważyła w zeszłym tygodniu nie było kolekcji na środę. Nie było bo tak jakby dopadło mnie wiosenne przesilenie i nie miałam sił ani ochoty na nic. Dzisiaj wracam z moją skromną, lekką i przyjemną kolekcją, tak żeby łatwiej było mi ponownie wpaść w wir blogowania - cieniami i pigmentami MAC. Jak widać nie jest tego dużo, wręcz bardzo mało ale narazie taka ilość mi wystarcza, chcę dobrze przemyśleć kolejne zakupy tym bardziej, że celowałabym w brązy, które mam już w Naked 2. Także narazie nie mam w planach powiększenia tej kolekcji, chyba, że postanowię zaszaleć z innymi kolorami. 



Vanilla, Museum Bronze, Copper Sparkle, Moonlight Night

Posiadam aż cztery pigmenty! Trzy z nich pochodzą z ostatniej świątecznej limitowanej edycji Nocturnals o której pisałam tu KLIK.
Vanilla, Museum Bronze i Copper Sparkle są bardzo moje pod względem kolorystycznym i, mimo że wcześniej chciałam się ich pozbyć, teraz często po nie sięgam na większe wyjścia. Moonlight Night z kolekcji Tartan Tale odkupiłam kiedyś za grosze bo był niehccianym prezentem. Przy robieniu zdjęć popełniłam błąd bo pigment na sucho nie oddaje pełnego uroku tego odcienia. Ciemny, ale nie kruczoczarny i migoczący zielonym brokatem zawsze wpada w oko. Postaram się poprawić zdjęcie.


I przyszła pora na, aż chciałoby się rzec, nieszczęsną paletkę. Kupiłam ją w grudniu, chcąc włożyć do niej wszystkie cienie, na dzień dzisiejszy wygląda okropnie. Obrzydliwe ryski mogłyby wskazywać na to, że rzucam nią jak popadnie a w dni wolne noszę ją w torbie z pękiem kluczy i nie wiadomo czym jeszcze. Nic bardziej mylnego, grzecznie leży na toaletce, obchodzę się z nią normalnie a wygląda jak siedem nieszczęść. Bardzo mi się to nie podoba. Druga sprawa, i to już jest jak najbardziej moja wina, jest wysmarowana klejem - bo depotowałam cienie i za nic nie mogę tego niczym zmyć a niebieski cień pokruszył się okropnie - bo jego też depotowałam przez co systematycznie babra wszystko dookoła.

Ale ja nie o tym chciałam. Po lewej mamy Dazzlelight o wykończeniu Veluxe Pearl, codzienniak ale z tych zachwycających bo wygląda inaczej zależnie od kąta padania światła. Lubię go w połączeniu tylko z eyelinerem jak i do rozświetlenia przy bardziej wymyślnych makijażach. Obok jest Satynowy Grain, który też jest bardzo zwykłym kolorem-taki ciepły beż. Po prawej jest Sumptuous Olive, wykończenie Veluxe Pearl. Kocham ten kolor, uważam, że świetnie komponuje się z ciemnymi oczami, podkreślając je i nadając im głębi.


Lewy górny róg to duochrom z Dynamic Duo 2 z kolekcji Reel Sexy. Też depotowany dlatego widać klej. Chłodna szarość z fioletowymi tonami zmienia kolor w połączeniu z ciemną bazą. Jak działa duochrom można zobaczyć na przykładzie cienia niżej czyli Stars N'Rockets tu KLIK,  Oba cienie mają wykończenie Veluxe Pearl.



Prawy górny róg to Satin Taupe, o wykończeniu Frost. Kolejny mój faworyt, którego chyba nie trzeba nikomu przedstawiać? Wielowymiarowy, zaskakujący i niejednoznaczny kolor w którym można doszukać się różnych odcieni. Poniżej jest cień z Dynamic Duo 2, to on był w parze z duchromowym srebrze. Nie sięgam zbyt często po ten matowy cień - jakoś ostatnio nie czuję się w niebieskościach.

Od lewej mamy 1/2 Dynamic Duo 3, matowy morski kolor jest dobrze napigmentowany jednak nie ląduje na powiekach często. Na taki kolor muszę mieć naprawdę ochotę. Obok jest druga połowa tego duetu - brązowoszary, podobny do matu jednak niemat, który często lądował na brwiach. Niestety, kilka miesięcy po zakupie zdziadział i pojawiła się na nim jakaś skorupka. Ostatni już cień to Sketch, wykończenie Veluxe, dorodna śliwka z czerwonym shimmerem. Kolejny kolor współgrający z ciemnymi oczami.

DD2, Dazzlelight, Grain, Sumptuous Olive, Satin Taupe, Stars N'Rockets, DD2, DD3, DD3, Sketch

Od ponad tygodnia pogoda pozostawia wiele do życzenia przez co oświetlenie jest do kitu. Mam nadzieję, że jednak coś widać na zdjęciach.

Mam 10 MACowych cieni i 4 pigmenty. Chciałabym więcej ale, tak jak wspomniałam, muszę najpierw to przemyśleć i dokładnie zaplanować zakupy.

Sięgacie po podobne kolorystycznie cienie co ja? W jakich odcieniach czujecie się najlepiej?

                                                                                                 Buziaki, 
                                                                                    Gosia

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

MAC Azalea in the Afternoon - róż z LE Fantasy of Flowers

Muszę przyznać, że kiedy zobaczyłam zapowiedź MACowej limitki Fantasy of Flowers nic mnie nie zachwyciło i nie planowałam żadnych ale to żadnych zakupów. Jakoś tak się stało, że kilka tygodni temu siostra weszła do salonu MACa i wybrała dla mnie coś właśnie z tej kolekcji, róż o wdzięcznej nazwie Azalea in the Afternoon (105zł/3.2g). Kiedy tylko trafił w moje ręce, wymacałam go z każdej strony i przepadłam a kiedy trafił na moje lico nie mogłam się powstrzymać od zachwytów.



Długo zastanawiałam się jak najlepiej go opisać i nadal nie wiem jak to zrobić żeby było dokładnie. Bo Azalea in the Afternoon to chłodny, bladoróżowy ale nadal dość różowy róż. Niby dość mocno napigmentowany ale na twarzy bardzo delikatny i aksamitny z rozświetlającą poświatą.









Róż jest miękki i przez to trochę pyli ale aplikacja jest bezproblemowa i bardzo przyjemna. Azalea in the Afternoon na twarzy wytrzymuje ok. 6 godzin.


Kocham ten róż jest taki słodki, dziewczęcy i wiosenny. Jestem w stanie wybaczyć mu to dość szybkie blaknięcie.

Skusiłyście się na coś z tej limitki? Ja w zapasie mam jeszcze lakier do paznokci St Germain, też różowy ;)

                                                                                                             Buziaki, 
                                                                                                    Gosia
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...