czwartek, 29 września 2016

Catrice / Liquid Camouflage

Właśnie uświadomiłam sobie, że zrobiłam mały błąd przy tworzeniu posta o ulubieńcach lata KLIK bo nie uwzględniłam w nim korektora mojego nawiększego ulubieńca czyli Liquid Camouflage Catrice (ok. 15zł/5ml). Błąd bo to ten płynny kamuflaż dzielnie towarzyszył mi każdego dnia, bo polubiłam go tak bardzo, że nie mam ochoty na testowanie innych korektorów. W swojej kosmetycznej karierze zdążyłam przetestować wiele korektorów to jednak ten szybko wskoczył na podium i raczej nie prędko zostanie zdetronizowany ( na podium znajduje się też korektor z UD KLIK, ale na jego niekorzyść przemawia cena).



wtorek, 27 września 2016

MAC Global Glow / Rozświetlacz do twarzy

Jakoś w maju zachorowałam na rozświetlenie twarzy, nagle wszystko miało mnie rozświetlać i sprawić, że skóra wygląda na młodą i świeżą - zaczęło się od podkładu (a ja zawsze uwielbiałam kryjący mat!), potem szminki i na sam koniec trafił się zalewający blaskiem bronzer. A że mam ogromną słabość do MACowych rozświetlaczy (Superb to nadal mój numer 1)  to skierowałam się w stronę stoiska MAC i trafiłam na Global Glow Mineralize Skinfinish (126zł/10g).


piątek, 23 września 2016

Kosmetyczni ulubieńcy lata

Lato przeminęło jak w oka mgnieniu. Wszystkie dni zdążyły się już zlać w niewyraźną plamę, a ja powoli myślę już o moich dwóch ulubionych okresach w roku, Halloween i Gwiazdce. 
A dzisiejszy post jest takim pożegnianiem z latem, ot, krótka notka o produktach po które sięgałam prawie codziennie. Zapraszam Was do podejrzenia moich uubieńców lata :) 

środa, 21 września 2016

MAC Viva Glam II/ szminka do ust

Jest tu ktoś kto wie jak wyleczyć się z obsesji na punkcie nudnych szminek? Albo szminek w ogóle? No tak mam, że jak jestem na zakupach to nigdy, ale to nigdy nie mogę sobie odmówić nowej szminki. I może nie byłby to problem gdyby te szminki miały zróżnicowane kolory, ale nie, od dobrego roku mam fisia na punkcie cielistych pomadek. 
Dlatego dzisiaj znowu zaprezentuję nudną, ale całkiem fajną szminke. Znowu MAC, jednak tym razem to szminka o satynowym wykończeniu czyli Vivs Glam II (86zł/3g). 

piątek, 9 września 2016

New in / nowości

W końcu udało mi się zebrać wszystkie nowości tego lata, a większość z nich jest jeszcze z maja! Do nadrobienia został mi jeszcze post z ulubieńcami lata i mogę zabrać się za recenzje produktów, które służą mi już od ponad roku. Taki mam zapłon. Zresztą, wakacje upłynęły mi bardziej na zakupach ubraniowo-obuwniczych i w nosie miałam kosmetyki. Chyba mam za duży przesyt kolorówką i za mało czasu na jej używanie ale mam nadzieję, że teraz to się zmieni. A teraz zapraszam Was na krótką prezentację moich nabytków :) 


środa, 7 września 2016

Vita Liberata / Trystal Bronzing Minerals, mineralany samoopalający bronzer do twarzy

Vita Liberata to irlandzka marka przodująca w tworzeniu innowacyjnych produktów samoopalających. Wszystkie produkty tej marki wyróżniają się nie tylko opakowaniami ale również naturalnymi, organicznymi składnikami i tym jak wyglądają na skórze ciała czy twarzy dzięki technologii zastosowanych w tworzeniu tych kosmetyków. 
Po udanej przygodzie z samoopalaczem do ciała KLIK, przyszła pora na mineralny, samoopalający bronzer do twarzy i dekoltu Trystal3 Bronzing Minerals (175zł/9g [w Debenhams jest teraz promocja na ten puder, kosztuje 20kilka euro, ja drugi egzemplarz tego pudru dorwałam nna promocji w lokalnej aptece za 10e]). To pierwszy na świecie samoopalający puder do twarzy, podobno po tym jak wszedł na rynek US został wymieciony z półek w ciągu dwóch tygodni.


poniedziałek, 5 września 2016

Zużycia kosmetyczne

Nadal ciężko mi uwierzyć w to, że wakacje już się skończyły a jesień pojawiła się tak nagle. Przyznam, że w głębi serca cieszę się, że mogę wrócić do codziennej rutyny, do przerw na kawę pomiędzy zajęciami na uczelni i do ciepłych ogromnych szali, którymi będę mogła się opatulać. To właśnie wrzesień, a nie styczeń, jest dla mnie miesiącem nowych postanowień i planów. Nie będę ukrywać, że regularne blogowanie jest jednym z tych postanowień. A wraz z nowym rokiem przyszedł czas na pozbycie się pustych opakowań po kosmetykach, których udało mi się zużyć podczas wakacji.

piątek, 26 sierpnia 2016

MAC / szminka Honeylove

Tak jak połowa świata mam ostatnio obsesję na punkcie nudnych ust, im bardziej cielisto i im większe usta tym lepiej,  +10 do oryginalności. Nie wiem nawet kiedy moja kolekcja nudnych szminek i konturówek znacznie przerosła zbiór tych bardziej kolorowych produktów do ust a ja jeszcze nic nie zdążyłam tu pokazać! Dlatego pora to zmienić i dzisiaj chciałam przedstawić Honeylove, szminkę MAC o matowym wykończeniu (86zł/3g).

piątek, 3 czerwca 2016

Zużycia kosmetyczne

Przygotujcie się na długi post o śmieciach ;) ostatni post o zużyciach kosmetycznych pojawił się w lutym i od tego czasu zużyłam to i owo, ale tylko pielęgnację bo zużywanie kolorówki zupełnie mi nie idzie. Zresztą, ona nie jest do zużywania a używania ;)
Bez zbędnego gadania i przedłużania, zapraszam!



Kolejna butelka płyny micelarnego Garnier, to mój ulubieniec i chyba nie sięgnę po żaden inny micel. Inteligentnie nawilżający krem do twarzy na dzień GO Cranberry KLIK to fajny, lekki krem nawilżający, który na sam koniec zaczął mnie lekko irytować bo za nic nie chciał się skończyć. Morelowy peeling do twarzy St.Ives jest świetnym zdzierakiem, nie należy może do najdelikatniejszych ale warto na niego spojrzeć. Miniatura kremu Total Moisture z Benefit nie do końca mnie zachwyciła, dawała złudne, silikonowe nawilżenie ale przynajmniej ładnie pachniała.


Tonik Clarins KLIK szału nie robił dlatego zużycie go zajęło mi sporo czasu. Plasterki na wągry Pretty ledwo dawały radę. Krem do twarzy Simple też należał do grupy produktów, których używanie masakrycznie się dłużyło. Nic dziwnego, zużycie 125ml kremu może zająć trochę czasu. Krem był całkiem dobry ale wolałabym mniejszą objętość. Maseczka do twarzy Oatfix z LUSH byłą cudowna, delikatna i nawilżająca <3 na pewno do niej wrócę.


Suchy szampon sygnowany marką Boots był bardzo średni i bardzo tani, mimo to o wiele bardziej wolę Batiste. Byłam za to szczerze zachwycona miniaturą nawilżające szamponu Great Lengths, nawet bez pomocy maski czy odżywki zostawiła włosy miękkie w dotyku i gładkie. Za to szampon do blond włosów Sheer Blonde John Frieda to jedna wielka porażka, nie dość, że okropnie oblepiał włosy sprawiając, że cały czas wyglądały jak przetłuszczone to chyba lekko je też przyżółcał. Nie mogę się za to nachwalić serii do blond włosów Touch of Silver Provoke, idealnie ochładza odcień włosów, lekko je przesusza ale da się to naprawić maską do włosów, Nie wiem która to już moja buteleczka tego szamponu,.


Miniatura balsamu do ciała Thalgo, szału nawilżającego nie było ale za to ładnie pachniał chociaż pożegnałam go bez żalu. Po samoopalacz Cocoa Brown, sięgałam przed większymi wyjściami bo dawał dość ciemną opaleniznę. W końcu przypomniałam sobie, że ma stopy i zafundowałam im maskę peelingującą, znowu sięgnęłam po Purederm. Żel do golenia Gillette Satin Care był średni a nawet miałam wrażenie, że podrażnia mi nogi. I kolejna puszka mojego ulubieńca czyli rajstop w sprayu Sally Hansen. 


Zakochałam się za to w zapachu balsamu do ciała Roger&Gallet, pachniał słodko, orzeźwiająco i, co dziwne, dobrze nawilżał. Dwie buteleczki samoopalacza Academie, i czuję że na dwóch się nie skończy bo to świetny sposób na błyskawiczną opaleniznę. Pożegnałam też żel pod prysznic Balea, którego zapach umilał mi czas pod prysznicem, ale muszę przyznać, że produkty tej marki już mi trochę obrzydły, Peeling do ciała Tough Scrub z Cocoa Brown miał być żyletą wśród peelingów a okazał się marnym piaseczkiem zatopionym w żelu pod prysznic.


Kolorówkowo nie poszalałam ;) znalazł się tu lakier Essie Bouncer, it's me, którego nie da się użyć bo tak smuży. Dwie miniatury tuszów do rzęs - cudowny Sumptuous Extreme Estee Lauder i poprawny Lash Domination BareMinerals. Zużyłam też odlewkę podkładu MAC Studio Waterweight która, według mnie niczym nie różniła się od tych lekkich podkładów z Maybelline czy L'Oreal.

Ufff, to już wszystko :) znacie coś z moich denkowców? Jak idzie Wam zużywanie? 

środa, 1 czerwca 2016

Vita Liberata / pHenomenal 2-3 Week Tan Lotion / samoopalający lotion

Jeszcze kilka lat temu przed samoopalaczami broniłam się rękami i nogami, potem doceniłam cudowne właściwości rajstop w sprayu żeby teraz rozkoszować się stałą opalenizną uzyskaną, właśnie dzięki, samoopalającym produktom. I już nie podobam się sobie blada, wydaje mi się, że lepiej i zdrowiej wyglądam lekko przybrązowiona. Z ciekawością podeszłam więc do samoopalającza pHenomenal 2-3 Week Tan Lotion z Vita Liberata (150ml/175zl). 



Już sama nazwa jest pHenomenalna ;) gdyż lotion wykorzystuje technologię pHenO2, która, podobno, przystosowuje się do pH skóry i która ma zapewnić długotrwały, złocisty odcień skóry. Wybrałam dla siebie odcień medium, który jest idealny, ale przyznam, że mam ochotę jeszcze na ciemniejszy odcień. Medium nie jest ani trochę pomarańczowy a do złudzenia przypomina mój naturalny brązowy kolor opalenizny.


Przetestowałam już kilka firm produkujących samoopalacze i jak narazie ten z Vita Liberata jest moim ulubionym. Niestety, ta irlandzka marka nie należy do najtańszych ale zapewniam Was, że cena to jedyna wada tego samoopalającego lotionu.
Samoopalacz pHenomenal już podczas aplikacji barwi skórę co bardzo ułatwia cały proces. Od razu widać, co poprawić, gdzie dołożyć jeszcze pianki a gdzie nałożyliśmy jej trochę za dużo.
Mimo że kolor jest widoczny na skórze od razu to na prawdziwą opaleniznę musimy trochę poczekać, nie wiem dokładnie ile bo samoopalacz zazwyczaj nakładam przed pójściem do łóżka żeby wstając cieszyć się oliwkowym odcieniem skóry.  Krem szybko się wchłania i nie brudzi ubrań czy pościeli.


Mimo że lotion nie ma najlżejszej konsystencji to z łatwością da się rozsmarować go na skórze. Czy jest tak trwały jak zapewnia producent? Nie, nie wytrzymuje ani dwóch ani trzech tygodni a tydzień co w zupełności mi wystarcza bo ściera się bardzo estetycznie, a chyba wszystkie wiemy jak wygląda ponad tygodniowy samoopalacz na ciele ;)



Co prawda balsam ma nie mieć żadnego zapachu jednak ja wyczuwam w nim delikatny zapach - typowy dla samoopalaczy, jednak nie jest ani trochę męczący dla nosa.
Nie potrafię określić wydajności lotionu, użyłam go kilka razy na całe ciało i twarzy, kilka razy na górną część ciała ale nie wiem ile jeszcze go zostało, nie da się tego podejrzeć.
Do testów dostałam też rękawicę do aplikacji samoopalacza (29zł), która jest przyjemnie miękka, łatwo ją domyć, ale ... produkt nakłada się nią tak samo jak tańszą rękawicą, tutaj nie trzeba przepłacać.


Każda recenzja produktów Vita Liberata jaką widziałam była bardzo pochwalna i pewnie macie ich już po dziurki w nosie ale nic nie poradzę na to, że to wprost idealne produkty samoopalające, warto się im przyjrzeć bliżej ;)

Często korzystacie z samoopalaczy? 

sobota, 28 maja 2016

5 rozczarowań kosmetycznych: Urban Decay, MAC, Benefit, L'Oreal, Viktor&Rolf

Nie raz i nie dwa trafiłam na całkowite buble, Trudno, zdarza się. Ale czasami są takie produkty, które miały być chodzącymi ideałami a zaraz po testach ... okazują się być wielkimi rozczarowaniami - to właśnie im poświęcę dzisiejszego posta. Mimo że w większości jestem zadowolona z mojej kosmetycznej to bez problemu znalazłam 5 produktów, które mam bo mam, ale po które nie sięgnęłabym znowu gdybym miała taką możliwość.



Najwyższe miejsce na podium zajęła paleta Urban Decay Naked Smoky KLIK. Chyba najsłabsze dziecko tej marki, kompletnie nie dorównuje jakością poprzednim paletom Naked fundując mi plamy na oczach. Mam przez to nadzieję, że nie zobaczę kontynuacji tej lini, a jeżeli jednak się o to pokuszą to będę sekretnie prosić o lepszą jakość i trwałość cieni.


Paletkę UD musiałam umieścić na pierwszym miejscu - reszta rozczarowań jest już przypadkowa. Jakiś czas temu miałam ochotę na nowy podkład, tym razem poprosiłam o kilka odlewek przed zakupem pełnowymiarowego produktu. Jak dobrze zrobiłam bo podkład Pro Longwear Nourishing Waterproof z MAC na mojej twarzy wygląda jak nieumiejętnie nałożona farba. Nie ważne jak, czym i na jaką bazę go nakładam, na mojej skórze podkreśla i wymyśla niedoskonałości a trupiobiały odcień NW20 sprawia, że wyglądam jak śmierć,
O podkładzie True Match z L'Oreal pisałam całkiem niedawno KLIK. Zwyklaczek, który dodatkowo jest bardzo kapryśny.


Zapach EDP Bonbon od Viktor&Rolf KLIK  jest dziewczęcy, obrzydliwie słodki i ... do złudzenia przypomina zapach Britney Spears, który kosztuje grosze. Pozostając w różowościach, spójrzmy jeszcze na pomadkę ochronną Lollibalm z Benefit,  która przypomina mi droższą wersję BabyLips. Tak samo dziwnie pachnie, tak samo ma lekko kiczowaty kolor i tak samo zostawia na ustach niezbyt przyjemną warstewkę,

Podzielcie się Waszymi ostatnimi rozczarowaniami, jakie produkty okazały się do kitu? 

wtorek, 24 maja 2016

MAC Melba / róż do twarzy

Właśnie stwierdziłam, że muszę przystopować z produktami do ust. Namnożyło się u mnie ostatnio w cholerę a przecież mam tyle innych produktów do pokazania. No bo kiedy ostatnio był u mnie jakiś róż czy bronzer? To było ohohoho i jeszcze trochę temu ;) A przecież bez różu rzadko kiedy wychodzę z domu, tak goła na twarzy zawsze mam wrażenie, że wyglądam jak ziemniak. To nawet nie wrażenie a najprawdziwsza prawda, ot co. 
Dlatego dzisiaj na tapetę wezmę mój najświeższy nabytek, przepiękny róż do twarzy MAC w odcieniu Melba (96zł/9g).



Melba to chyba jeden z najbardziej popularnych różów do twarzy tej marki - matowy, brzoskwiniowo łososiowy odcień idealny do każdej karnacji. Przykuwa do siebie uwagę ale nie jest wrzaskliwy, delikatnie podkreślając cerę.
Na mnie Melba wygląda ciepło ale bez żadnych rdzawych czy pomarańczowych tonów. Sam róż jest mocno zbity, nie pyli przy nabieraniu na pędzel ale jest mocno napigmentowany i do aplikacji potrzebuje lekkiej ręki bo łatwo o przesadzony efekt na policzkach.



Pod względem trwałości Melba nie zawodzi. Trzyma się na mnie prawie cały dzień, dopiero po 9-10 godzinach delikatnie się ściera ale robi to bardzo równomiernie bez nieestetycznych plam.



Melba to na pewno dobry wybór jeżeli szukacie delikatnego różu, który nada policzkom lekkiej definicji. Niby zwykły róż ale jaki fajny ;) Zresztą, założę się, że większość z Was zna już ten róż?

poniedziałek, 16 maja 2016

MAC Mehr & Essence 15 Honey Berry

Szminki. Jak nudny byłby świat bez nich. Oczywiście, nie twierdzę, że tylko szminki poprawiają mi humor i tylko mazidła mi w głowie, ale jak głosi stare dobre porzekadło żeby życie miało smaczek, raz czerwień raz nudziaczek ;)
Od kilku miesięcy mocne, wyraziste kolory na ustach zarezerwowane są na większe wyjścia a na co dzień sięgam teraz po bezpieczniejsze, stonowane kolory. Idealnym przykładem na szminkę w stylu my lips but better jest szminka MAC w odcieniu Mehr (86zł/3g). 




Mehr to cudowny, brudny, lekko brązowy róż. Idealny na co dzień, nie tylko wtapia się w makijaż ale sprawia, że ten wygląda lepiej, zdecydowanie go dopełnia. Ten odcień ma, moje ulubione, matowe wykończenie. Mimo to nie wysusza ust ani nie podkreśla suchych skórek chociaż przyznam, że rzadko która matowa szminka u mnie tak się zachowuje. Zresztą ten odcień na ustach nie jest zupełnie matowy, ani suchy a daje lekko satynowy, mokry efekt. Mehr jest świetnie napigmentowany i nawet najcieńsza warstwa daje całkiem dobre krycie.



Tak jak w przypadku innych matowych szminek, Mehr  ma zabójczą trwałość. Przyznam, że rzadko kiedy poprawiam usta w ciągu dnia, Picie, jedzenie w dużych ilościach nie jest mu straszna. A kiedy już zaczyna schodzić to zjada się bardzo równo, no i, to przecież kolor, który nawet lekko starty nadal dobrze wygląda na ustach.



Może wyjdzie teraz ze mnie kosmetyczna wiocha i Grażyna ale Mehr cholernie podoba mi się w połączeniu z ciemniejszą konturówką. Tu na pomoc przyszła kredka z Essence (5zł/1g) w odcieniu 15 Honey Berry. Jest miękka ale pozwala na precyzyjne obrysowanie ust i ani trochę ich nie przesusza, do tego jest dobrze napigmentowana. Czego chcieć więcej?


Zdjęcie nie porywa ale zrobione było z rąsi, telefonem. To jak, zachęciłam Was do Mehr?

środa, 11 maja 2016

L'Oreal / podkład True Match

Nie ma czym się chwalić ale chyba da się zauważyć, że lekko zawaliłam sprawę z blogiem. Tysiące razy obiecywałam sobie, że tak, tak, dzisiaj naskrobię kilka zdań ale systematyczność i sumienność nigdy nie były moją mocną stroną. Niemniej dziękuję za nadal liczne odwiedziny i komentarze (tak przy okazji, uśmiałam się jak dzika norka kiedy przeczytałam, że moja toaletka jest do kitu bo nie jest z Ikea ;)).
Nie wiem czy też tak macie, że pewne kosmetyki są na Waszej liście chciejstw tygodniami, miesiącami a nawet, jak w moim przypadku, latami ale jakoś zawsze o nich zapominacie? Tak właśnie miałam w przypadku podkładu L'Oreal True Match (ok.50zł/30ml). Chciałam go przetestować zanim jeszcze na salony wkroczyła jego odnowiona wersja a w moje ręce wpadł dopiero dobre pół roku temu.



I tak sobie bimbamy od tego czasu, to znaczy True Match sobie bimba bo ja raz go kocham a raz klnę jak szewc kiedy widzę jak wygląda na mojej twarzy. Ale, od początku. Wybrałam kolor 1D/1W czy Golden Ivory, który ma sporo żółtych tonów i jest dla mnie niemal idealny - niemal, bo odkąd regularnie stosuję samoopalacze jest dla mnie ociupinę za jasny, ale to już moja wina.


Na pompkę nie mogę narzekać, nie wypluwa z siebie zbyt dużej ilości produktu, ot, jedna pompka wystarcza mi na pokrycie twarzy. True Match wydaje się być dość ciężkim podkładem, jednak podczas aplikacji jego konsystencja lekko się zmienia i staje się lżejsza. Wykończenie też jest całkiem ciekawe, ni to mat ni to mokre wykończenie, skłonna jestem uznać, że jest dość satynowy. Nie jest też mocno kryjący, zakrywa moje lekkie zaczerwienienia ale nie tworzy maski i można niemal dojrzeć pod nim moją skórę.



Chciałabym powiedzieć, nie mam nic do zarzucenia trwałości podkładu True Match, w zależności od dnia trzyma się godzinami a że często mam na sobie makijaż przez kilkanaście godzin i nie jestem wielką fanką poprawek w ciągu dnia od moich podkładów wytrzymuję niemałej trwałości. I tu dochodzimy do sedna mojego problemu z tym okazem - jest humorzasty i zachowuje się jak chce. Raz przepięknie na mnie wygląda, dając efekt wypoczętej i zdrowej cery a raz wygląda dobrze tylko wtedy kiedys stoję 5 metrów od lusterka i to bez okularów. Mimo że od miesięcy nie zmieniałam nic w swojej pielęgnacji i teoretycznie nic nie powinno wpływać na to jak True Match na mnie się prezentuje, potrafić siedzieć na twarzy żeby za jakiś czas teatralnie z niej zjechać. Tworzy plamy, wynajduje suche placki i buk wie co jeszcze. Taki z niego żartowniś.


Ten podkład lekko mnie rozczarował, przez tyle lat słyszałam o nim same dobre rzeczy a u mnie okazał się przeciętniakiem. Jedno jest pewne, mimo że True Match potrafi ładnie wyglądać na twarzy to jednak do niego nie wrócę bo nie bardzo mam ochotę na zabawę w rosyjską ruletkę ale to nic bo w zanadrzu mam już całkiem fajny podkład chociaż zawsze jestem otwarta na nowe propozycje ;)

poniedziałek, 8 lutego 2016

Zużycia kosmetyczne

Zawsze ciężko jest wrócić ale zawsze mam wtedy w głowie dwa stare dobre przysłowia "jeśli nie wiesz od czego zacząć, zacznij od śmieci' i 'jeśli chcesz poznać blogerkę, spójrz na jej śmieci' i pisanie jakoś lepiej wtedy idzie. Nie wiem dlaczego ale zużycia kosmetyczne zawsze mnie fascynują, lubię oglądać co kto zużył i jak te denka się sprawdziły. Co prawda zakupy interesują mnie ciut bardziej ale śmieci też dadzą radę ;) Ostatni miesiąc nie był obfity ani w zakupy ani w zużycia ale właśnie zamykam okres chaosu i wracam to mojej systematyczności a narazie zapraszam Was do podejrzenia mojej skromnej gromadki.



St. Tropez Bronzing lotion był moim odkryciem samoopalaczowym do czasu aż nie poznałam Vita Liberata, ale o tym nie teraz, bo St.Tropez też jest naprawdę świetny. Przez długi czas to dzięki niemu uzyskiwałam efekt idealnie brązowej skóry, bez smug, bez żadnych pomarańczowych tonów a do tego ten efekt utrzymywał się przez ponad tydzień. Nie brudził, nie miał samoopalaczowego zapaszku, co prawda nie należy do najtańszych ale warto na niego spojrzeć. Na pewno kiedyś znowu do niego wrócę. Prysznice znacznie umilał mi zapach żelu pod prysznic Balea z serii Tropical Sunshine. Ten słodko owocowy zapach co prawda nie utrzymywał się długo ale bardzo lubiłam sięgać po ten żel.


Saszetka maski oczyszczającej Ziaja zaskoczyła mnie efektami, które zostawiła na skórze twarzy. Znacznie ją oczyściła i odświeżyła a do tego zwęziła pory. Lubię ją :) Olay Total Effects eye cream with a touch of concealer to takie zabawne coś co miało dopasować się do koloru skóry pod oczami i ją nawilżać ale krycie, jak i nawilżenie,  miało dość słabe. Bardziej nadaje się na gadżet niż produkt, który trzeba mieć. Dawno temu na blogu pojawiła się recenzja żelu na niedoskonałości Vichy Normaderm Hyaluspot napisana przez moją siostrę. Ten punktowy żel sprawdził się u niej na tyle, że siegnęła po drugie opakowanie, które potem przejęłam ja - ale u mnie nie robił nic.


Błyszczyk L'Oreal Glam Shine mam u siebie hoho i jeszcze trochę więc pora powiedzieć mu adieu. Bardzo lubiłam ten kolor i miliony drobinek, które były w nim zatopione. Z sypkimi minerałami bareMinerals mam bardzo dziwną relację, raz świetnie się w nich czuję i wyglądam raz nie mogę się doczekać żeby toto z siebie zmyć. Ten sypki podkład żegnam z żalem bo ostatnio wyglądał na mnie zabójczo, Chyba jeszcze do niego wrócę.

To wszystko :) jak idzie Wam zużywanie, no i najważniejsze - czy trafiły ostatnio w Wasze ręce kosmetyki, które zrobiły na Was duże wrażenie? Coś co może powinnam mieć? ;)

piątek, 5 lutego 2016

Przedłużenie rozdania

Ooops...! I did it again!
Powrót na uczelnię pochłonał mnie całkowicie i znowu wypadłam z rytmu. Od poniedziałku wracam tu jednak na dobre i dlatego pozwoliłam sobie jeszcze przedłużyć rozdanie do przyszłej środy - jeżeli ktoś jeszcze ma ochotę się zgłosić, zapraszam tu, o KLIK.



Do poniedziałku!