A co testuję? Nową aplikację na telefon o jakże tajemniczej nazwie 'Blogger'. Niestety nie robię tego z chęci poznania nowinek technicznych. Powód jest tak naprawdę błahy, otóż Internet domowy padł i ku mojemu przerażeniu nie powstanie przez najbliższy tydzień. A skoro miałam zaplanowanych sporo postów na ten czas nie chcę robić sobie zaległości ;) z tego miejsca stwierdzam, że brakuje mi dużej klawiatury, która tak przyspiesza pisanie i nie wyobrażam sobie jak ja ogarnę obszerniejsze posty.
A żeby ten post nie był tylko okraszony moimi żalami, pomyślałam, że podzielę się z Wami wyszukiwaniami mojego bloga. Zaczynamy?
•Kameleon spadł - biedaczek, mam nadzieję, że nic mu nie jest?
•poparzyłam sobie twarz maseczka - która to Cię tak załatwiła?
•poszło panie - ale że co i gdzie?
•marchewkowa uczta - nie jestem raczej przekonana, nie ucztuję zazwyczaj prY marchewce ;)
•to nie dla mnie nie mam brwi - znam ten ból. Moja rada to 'zaciśnij zęby i licz na szybkie odrośnięcie brwi'
•jak zrobić z temperówki scyzoryk - eee, ale czy to na pewno byłoby bezpieczne?
•oszustwa sklep@tangle.teezer.pl - ja nic nie wiem o żadnych oszustwach i proszę mnie w nic nie wciągać!
Doprawdy, nie wiem jak Google wybiera mojego bloga do tych zagadnień i chyba nigdy się nie dowiem ;) Często znajdujecie takie perełki w swoich statystykach?
Buziaki,
Lil Oddiette
wtorek, 26 lutego 2013
sobota, 23 lutego 2013
Piękna opalenizna na zawołanie?
Czyli o czym powinnyśmy pamiętać przy nakładaniu samoopalacza?
Nie wiem jak Wy ale w ciągu zimy jestem przeraźliwie blada. Co prawda, w lato łatwo się opalam, od razu na brązowo, ale mieszkając w Krainie Deszczowców słońce nie raczy mnie swoją obecnością zbyt często ( a kiedy już wyjdzie to ja, jak na złość, jestem w pracy). Dodatkowo, opalona czuję się ... szczuplejsza. Dlatego co jakiś czas pozwalam sobie na zaaplikowanie samoopalacza. A żeby uniknąć wpadek, stosuję się do kilku reguł. Jakich?Bez odpowiedniego przygotowania cała operacja nam się nie uda. Dzień przed aplikacją wykonuję peeling całego ciała, ze szczególnym uwzględnieniem łokci, nadgarstków, kostek, rąk i stóp. Przy okazji, pozbywam się też niepożadanego owłosienia. Kolejnym krokiem jest nawilżenie łokci, kolan, kostek, dłoni i stóp. Dzięki temu, na tych miejscach nie pojawią nieestetyczne pomarańczowe plamy.
Nie poradzimy sobie bez odpowiedniego sprzętu czyli łapki/aplikatora do samoopalacza. Raz popełniłam ten błąd i nałożyłam produkt gołymi rękami. Nie muszę chyba mówić jak wtedy wyglądały?
Bezpieczna aplikacja czyli nakładając samoopalacz na łydki, resztki produktu wcieram w kolana i kostki. Nakładając go na kończyny górne, to co zostanie na łapce, wcieram w dłonie i łokcie.
Każdy samoopalacz ma różny czas wchłaniania, czyli kolejna rzecz na którą trzeba zwrócić uwagę. Żeby przedłużyć żywotność nawilżam i nawilżam. W ciągu doby unikam też wysiłku fizycznego (he, he tego nie trzeba mi dwa razy powtarzać), pot może przyczynić się do powstania plam.
Korzystacie z takich produktów? Możecie podzielić się jakimiś sztuczkami dotyczącymi ich nakładania?
Buziaki,
czwartek, 21 lutego 2013
Moje usta mówią 'nie'!
Wiem, że balsamy do ust Carmex znane są chyba każdej z Was, ale chciałam dorzucić kilka groszy o nich. O ile w blogosferze przeważają pozytywne opinie o tych kosmetykach, o tyle ja nie zaliczam się do grona entuzjastów. Dlaczego? Już tłumaczę ...
Wszystko zaczęło się ponad rok temu, kiedy moje spierzchnięte usta potrzebowały pomocy. Zupełnie nie wiedziałam po co sięgnąć aż pod rękę nawinął mi się Carmex. Użyłam go wtedy raz, jego mocny mentolowy zapach i mrowienie na ustach mocno mnie do siebie zniechęciły. I tak ten żółty balsam do ust leżał przez kilka miesięcy w koszyczku 'na potem'.
Po tym czasie postanowiłam dać mu drugą szansę. O dziwo, zapach, który na początku wcale mi się nie podobał teraz nie wydawał się aż tak zły. I tak ja i Carmex żyliśmy sobie w symbiozie, moje usta były gładkie i odżywione. Mrowienie też wydawało mi się dosyć przyjemne więc pomyślałam, że złapałam panią Kicię za łapę.
Po dwóch tygodniach codziennego stosowania zauważyłam, że Carmex nie robi nic dobrego dla moich ust. Co gorsza, wydawało mi się, że po jego użycia usta są lekko przesuszone i ściągnięte. Smarowanie nim ust nie jest ani trochę przyjemne, a wręcz to istna katorga.
I tak znowu leży w koszyczku 'na potem', może za jakiś czas znowu po niego sięgnę ale bez większego zapału. Jestem trochę rozczarowana tą legendą bo spodziewałam się lepszych efektów współpracy.
Co sądzicie o tych balsamach? Jesteście na tak?
Buziaki,
Wszystko zaczęło się ponad rok temu, kiedy moje spierzchnięte usta potrzebowały pomocy. Zupełnie nie wiedziałam po co sięgnąć aż pod rękę nawinął mi się Carmex. Użyłam go wtedy raz, jego mocny mentolowy zapach i mrowienie na ustach mocno mnie do siebie zniechęciły. I tak ten żółty balsam do ust leżał przez kilka miesięcy w koszyczku 'na potem'.
Po tym czasie postanowiłam dać mu drugą szansę. O dziwo, zapach, który na początku wcale mi się nie podobał teraz nie wydawał się aż tak zły. I tak ja i Carmex żyliśmy sobie w symbiozie, moje usta były gładkie i odżywione. Mrowienie też wydawało mi się dosyć przyjemne więc pomyślałam, że złapałam panią Kicię za łapę.
Po dwóch tygodniach codziennego stosowania zauważyłam, że Carmex nie robi nic dobrego dla moich ust. Co gorsza, wydawało mi się, że po jego użycia usta są lekko przesuszone i ściągnięte. Smarowanie nim ust nie jest ani trochę przyjemne, a wręcz to istna katorga.
I tak znowu leży w koszyczku 'na potem', może za jakiś czas znowu po niego sięgnę ale bez większego zapału. Jestem trochę rozczarowana tą legendą bo spodziewałam się lepszych efektów współpracy.
Co sądzicie o tych balsamach? Jesteście na tak?
Buziaki,
wtorek, 19 lutego 2013
Jak brwi się uprą to nie ma zmiłuj, nie odrosną
Moje brwi zawsze traktowałam po macoszemu. Jasne, starałam się żeby jakoś wyglądały, ale nigdy nie okazałam im żadnej czułości. Zawsze były i nie sądziłam, że kiedyś za nimi zatęsknię. W zeszłym roku trafiłam w ręce nieopierzonej kosmetyczki, co gorsza po części z mojej winy, bo zgodziłam się być chomikiem doświadczalnym podczas egzaminu końcowego w szkole kosmetycznej. Wyszłam z założenia, że bądź co bądź ale taka osoba powinna mieć już jakieś pojęcie o regulowaniu brwi. I tak do domu wróciłam z perfekcyjną lewą brwią i połową prawej. Po pewnym czasie te brwi odrosły ale nie całkowicie. Były i nadal są spore prześwity. Co miałam zrobić? Musiałam sięgnąć po ołówek do brwi.
Ołówek wagowo ma 0.09 g. Wydaje mi się, że to szalenie mało ale możliwe, że się mylę. Używam tego cuda już od dłuższego czasu i mam nadzieję, że jeszcze długo pociągnie.
Brakuje tu jeszcze jednej rzeczy a mianowicie efektu na brwiach. Niestety niepogoda nie pozwoliła mi na dobrze oświetlone zdjęcia, ale na czepkowym zdjęciu możecie zauważyć, że moje brwi nie są takie straszne jak je malują.
Jak widzicie, wybór padł na MACowy woskowy ołówek, w kolorze Fling. Uznałam, że taki ciemnoszary kolor będzie idealnie pasował do moich brwi i nie myliłam się.
Wielki plus za to, że jest ołówek jest wysuwany, nie muszę go temperować. Uwielbiam go używać do codziennego makijażu, delikatnie przykrywa moje braki, nadaje kolor tym włoskom, które mi się ostały. A co najlepszego nie spływa z twarzy, nie rozmazuje się, spokojnie wytrzymuje na twarzy do końca dnia.
Żeby uzyskać jeszcze bardziej naturalny efekt, przeczesuję włoski szczoteczką do brwi EcoTools. I voila! Twarz jest wyrazista a ja jestem gotowa do boju! Jak już wspomniałam, aplikacja jest baaardzo łatwa. Ołówek płynnie sunie bo brwiach. Przez chwilę romansowałam z cieniem do brwi i jego aplikacja pędzelkiem prowadziła mnie do szewskiej pasji. A kysz, pędzelku!
Tak wygląda po mocniejszym naciśnięciu ołówkiem |
A tak po roztarciu |
Niestety, moje brwi są uparte i nadal, po tylu miesiącach, nie odrosły tak jak powinny. Czy to znaczy, że jestem skazana na ołówek do końca moich dni? Jako ciekawostkę powiem Wam jeszcze, że ta dziewczyna zdała wszystkie egzaminy, uważajcie do kogo chodzicie ;)
Podkreślacie rzęsy? Czego najczęściej do tego używacie?
Buziaki,
niedziela, 17 lutego 2013
W tak podniosłym dniu ...
A niech mi mysz na ogon nadepnie! Patrzę ja dzisiaj na kalendarz a tu Dzień Kota. Ciekawe czy człowieki o nim pamiętają? Taka okazja a ja nie wiem co na siebie włożyć? Robić makijaż? Udawać, że nie czekam na żadne wyznania miłości? Szybka decyzja i padło na czerwoną obróżkę, bardzo ale to bardzo kobieca, wręcz idealna na takie okazje. Wąsy wyprostowane (nie wiem czy Wam wiadomo, że podkręcane wąsy są już passe?) i jestem gotowa. Człowieki, przybywajcie!
\
Oho! Ktoś już chyba idzie. Cśśśś ... najlepiej udam, że dumam nad sensem życia.
Jak każda kobieta kocham dostawać kwiaty! Teodor wie jakie są moje ulubione. Wielka Łapo, jeżeli to czytasz to wiedz, że co jakiś czas, oprócz kwiatów, lubię też dostać bombonierkę myszek w czekoladzie!
Obiadek, łapki lizać! A po jedzonku, dostałam telegram, że jest impreza w 'Kartoniku' czyli najlepszym klubie w mieście. Oczywiście, ja też tam byłam, mleko piłam i kocimiętkę paliłam.
Zabawa była przednia. Trochę mnie teraz bolą łapki od tańczenia przy kocich hitach , 'Ona miauczy dla mnie' robi teraz furorę, ale raz się żyje (no dobra, w moim przypadku nie raz a siedem).
Z tego miejsca chciałam złożyć życzenia moim wszystkim kocim przyjaciołom:
miłych człowieków,
wygodnego łożeczka,
pierwszorzędnego mleczka,
wielu zabawek,
ciepłych przytulanek,
hitowych mruczanek,
kocimiętki dwa woreczki,
pełnej miseczki,
i myszek w bród,
niech nigdy nie ciągnie się za nami smród!
I tak mrucząc wznoszę za Was toast mleczkiem!
Pisałam to ja,
Odziątko.
X.
sobota, 16 lutego 2013
Miniony tydzień w obiektywie cz.2
I znowu sobota! A skoro sobota to i weekend czyli czas relaksu. Co więc powiecie na zdjęcia tygodnia? Chyba minęły nawet dwa tygodnie od ostatniego takiego posta i kilka zdjęć mi się nazbierało. Zaczynamy?
1. Pan Dandysław spaceruje po plaży.
2. W końcu dowiedziałam się, że nie lubię pieguska. A fuj!
3. I jak tu się uczyć kiedy koci zad usadowił się na książce?
4. Czy one nie są piękne? Głos rozsądku podpowiadał mi, że takie cudo nie jest mi potrzebne a teraz bardzo żałuję :(
5. Lody. Pychota!
6. Wielkie ego = wielkie okulary ;)
7. Pół dnia wypisywałam te losy a ręka mało mi nie odpadła ...
8. Wielka Łapa też relaksuje się na plaży.
A jak minął Wasz tydzień? Macie ochotę go pochwalić czy trochę pozrzędzić. Cokolwiek to jest chętnie Was wysłucham :)
Buziaki,
piątek, 15 lutego 2013
Dzika róża każdego wieczoru
Nie używam specjalnych kremów na noc, na twarz nakładam tylko taki krem nawilżający jaki mam pod ręką. Kiedy w jednym z beauty box'ów znalazłam wygładzający krem na noc Weledy nie skakałam z radości. Co więcej, odłożyłam go na bok i dopiero po jakimś czasie znowu po niego sięgnęłam. Stwierdziłam, że w końcu trzeba zobaczyć jak takie kremy sprawdzają się na mojej twarzy. Co prawda używałam tylko 5 ml miniaturki, te 5 ml starczyło mi na półtora miesiąca (prawie) codziennego stosowania. Krem wczoraj sięgnął dna dlatego myślę, że mogę zdradzić co o nim myślę.
Pierwsze co mnie uderzyło to jego zapach. Przywołał on na myśl moją pierwszą Komunię kiedy na sam koniec każdy z nas dostał różaniec zamknięty w plastikowym pudełeczku. A po otwarciu tego różańca każdemu z nas buchnął w twarz ten ciężki zapach dzikiej róży, który kisił się w pudełeczku nie wiadomo ile. Mimo że po jakimś czasie przyzwyczaiłam się do tego zapachu (na początku nie mogłam zasnąć!) i tak nadal kojarzy mi się z różańcem a nie dziką różą.
Ten krem ma lekką konsystencje ale sam w sobie jest okropnie tłusty. Prawie codziennie budziłam się ze świecącą i lepką buzią. A fuj! Całe szczęście, że mnie nie zapchał.
Jedyny plus jaki w nim znalazłam to wydajność, wystarczyła kropla na całą twarz.
W trakcie używania go przypałętało się do mnie przeziębienie. Skrzydełka mojego nosa były podrażnione od ciągłego wycierania i przez przypadek posmarowałam je tym kremem. Piekło, i to mocno! W sumie myślałam, że mi wypali nochala.
Krem miał koić i wygładzać, ale ja nie zauważyłam nic z tych rzeczy u siebie. Całe szczęście, że to była tylko miniaturka.
Ale jest jeszcze coś i tu mam pytanie do tych z Was, które znają się na składach.W tym samym czasie zaczęłam używać płynu do mycia twarzy Normaderm z Vichy i tego kremu. Miesiąc temu zauważyłam na czole mam suchą, złuszczoną skórę na którą nie pomagają żadne peelingi a nie używałam żadnych nowych kosmetyków. Vichy odstawiłam na kilka dni i nie było poprawy więc może to ten krem?
Czy ma w sobie coś co mogło być potencjalnym sprawcą?
Miałyście do czynienia z kremami Weledy? Jakich kremów na noc używacie?
Buziaki,
P.S. Przy okazji wczoraj założyłam fb stronę dla Lil Oddiette :) myślę, że pozwoli to nam poznać się lepiej, prawda?
środa, 13 lutego 2013
Pazurkowo- włóż róż!
Powoli zapoznaję się z lakierami NYC. W moich zbiorach znalazłam dwa lakiery(kiedy i jak one się tam znalazły?), które jeszcze nie gościły na moich paznokciach więc na pierwszy ogień idzie róż:)
Czyż nie jest on piękny? Mój odcień to 251 Bubblegum Pink i rzeczywiście, patrząc na niego na myśl przychodzi mi guma balonowa (przypomniała mi się guma Donald z komiksem;)) a luty, kiedy marzę już o odrobinie ciepła, to dla mnie wspaniały okres na noszenie takich kolorów.
Nie pamiętam ceny tego lakieru, ale nie na pewno nie kosztował więcej niż 2 euro. I za taką cenę naprawdę nie powinnam narzekać. Pędzelek jest idealny, łatwo pomalować nim paznokcie ale nawet najwspanialszy pędzelek nie pomoże gdy lakier jest tak rzadki, że zalewa skórki. I nie ma jak temu zapobiec.
Już z jedną warstwą paznokcie wyglądają przyzwoicie ale dla lepszego efektu zawsze daję dwie warstwy wtedy mam na paznokciach przepiękny, landrynkowy róż. Lakier wysycha w trymiga, na początku nie dowierzałam, że wystarczy moment i paznokcie są suche.
Ale, ale! Ktoś tu chyba oszukuje bo producent obiecuje trwałość aż do 7 dni po nałożeniu, na moich paznokciach bez odprysków wytrzymuje jeden dzień. Szał, normalnie, szał i rozpusta.
Na całe szczęście nie mam problemów z jego zmywaniem. Wszystko idzie lekko i gładko.
Lubię ten lakier ale niestety nie mam czasu żeby codziennie malować nim na nowo paznokcie dlatego zostawię go sobie pewnie jako lakier na imprezę czy inne wyjście, ale jak na kosmetyk z tak niskiej półki cenowej daje sobie radę w miarę dobrze.
Znacie kosmetyki NYC? Nie wiem czy są one dostępne w polskich drogeriach?
Buziaki,
Nie pamiętam ceny tego lakieru, ale nie na pewno nie kosztował więcej niż 2 euro. I za taką cenę naprawdę nie powinnam narzekać. Pędzelek jest idealny, łatwo pomalować nim paznokcie ale nawet najwspanialszy pędzelek nie pomoże gdy lakier jest tak rzadki, że zalewa skórki. I nie ma jak temu zapobiec.
Już z jedną warstwą paznokcie wyglądają przyzwoicie ale dla lepszego efektu zawsze daję dwie warstwy wtedy mam na paznokciach przepiękny, landrynkowy róż. Lakier wysycha w trymiga, na początku nie dowierzałam, że wystarczy moment i paznokcie są suche.
Ale, ale! Ktoś tu chyba oszukuje bo producent obiecuje trwałość aż do 7 dni po nałożeniu, na moich paznokciach bez odprysków wytrzymuje jeden dzień. Szał, normalnie, szał i rozpusta.
Na całe szczęście nie mam problemów z jego zmywaniem. Wszystko idzie lekko i gładko.
Lubię ten lakier ale niestety nie mam czasu żeby codziennie malować nim na nowo paznokcie dlatego zostawię go sobie pewnie jako lakier na imprezę czy inne wyjście, ale jak na kosmetyk z tak niskiej półki cenowej daje sobie radę w miarę dobrze.
Znacie kosmetyki NYC? Nie wiem czy są one dostępne w polskich drogeriach?
Buziaki,
wtorek, 12 lutego 2013
poniedziałek, 11 lutego 2013
Wyniki rozdania :)
Hej :)
Szybka notka z czymś co miało pojawić się już wczoraj ale jak wiecie mnie nie było w domu, pan Dandysław przejął bloga i losowanie musiało się odbyć dopiero dzisiaj. Jesteście ciekawe? Zaczynamy!
Żadna z moich maszyn losujących nie chciała mi pomóc w tej zacnej czynności (drzemka poobiednia, proszę Państwa!) i wylosować musiałam ja. Uwaga, uwaga ... Paczuszka poleci do ....
Już do Ciebie piszę wiadomość i mam nadzieję, że nagroda Ci się spodoba :)
A zaraz po losowaniu, Odzias zaczęła nerwowo czegoś szukać w mojej misce losującej
Chyba miała nadzieję, że to ona będzie wylosowana? Odziątko, nie martw się, może następnym razem uśmiechnie się do Ciebie szczęście.
Tymczasem , ja zmykam nadrobić zaległości na Waszych blogach.
Buziaki,
Szybka notka z czymś co miało pojawić się już wczoraj ale jak wiecie mnie nie było w domu, pan Dandysław przejął bloga i losowanie musiało się odbyć dopiero dzisiaj. Jesteście ciekawe? Zaczynamy!
Nie spodziewałam się, że tyle z Was weźmie udział w losowaniu, a już na pewno nie pytajcie mnie ile losów wypisałam bo pogubiłam się w liczeniach się już na samym początku.
Żadna z moich maszyn losujących nie chciała mi pomóc w tej zacnej czynności (drzemka poobiednia, proszę Państwa!) i wylosować musiałam ja. Uwaga, uwaga ... Paczuszka poleci do ....
Już do Ciebie piszę wiadomość i mam nadzieję, że nagroda Ci się spodoba :)
A zaraz po losowaniu, Odzias zaczęła nerwowo czegoś szukać w mojej misce losującej
Chyba miała nadzieję, że to ona będzie wylosowana? Odziątko, nie martw się, może następnym razem uśmiechnie się do Ciebie szczęście.
Tymczasem , ja zmykam nadrobić zaległości na Waszych blogach.
Buziaki,
Subskrybuj:
Posty (Atom)